Bratnia dusza

1-DSC_0837

Może niektórym wyda się to śmieszne lub niewyobrażalne, lecz przedstawiam Wam autentyczny przykład na własnej osobie, że dopiero za kratami poznałam osobę – prawdziwego przyjaciela.

Siedziałyśmy razem pod celą 7 miesięcy – bardzo się zżyłyśmy. Przeżywałyśmy wesołe, radosne jak i smutne, złe chwile. Zawsze mnie rozumiała, doradzała, potrafiła wysłuchać, pocieszyć, jak również opieprzyć, gdy coś robiłam źle. Wiem, że zawsze chciała dla mnie jak najlepiej – czułam od niej ciepło. Jest wspaniała i kochana. Mogę śmiało stwierdzić, że jest moją przyjaciółką, bo w dotychczasowym życiu nikogo podobnego nie miałam blisko siebie.

Bardzo ją szanuję i ufam jej bezgranicznie! – a moja bratnia dusza ma na imię Dominika. Cieszę się, że ją poznałam i mam nadzieję, że Naszą znajomość utrzymamy po opuszczeniu Zakładu Karnego.

Ania_26

Jak to się stało, że tu trafiłam

1-DSC_0987

Kiedyś spróbowałam, co to są narkotyki. I od kiedy ich spróbowałam, ciężko było z nimi skończyć. Byłam bardzo młodziutka, wszyscy wokoło brali, więc ja też chciałam. Towarzystwo, zabawa, bezsenne noce. Bardzo mi się to wtedy podobało. W końcu doszło do tego, że spróbowałam smaku heroiny. Coś nowego – dobre samopoczucie. Na początku chciałam, później musiałam. Skądś trzeba było brać na to pieniądze. Tak zaczęły się kradzieże sklepowe. Myślałam: przecież okradając sklepy nikomu krzywdy nie wyrządzam. Ale tak naprawdę wyrządzałam krzywdę sobie i swoim bliskim. Mama wielokrotnie chciała mi pomóc. Ma dwie córki narkomanki i wiem, że wyrządziłyśmy jej ogromną krzywdę. Ból, kiedy widziała, jak obie chodzimy naćpane i kiedy odwiedzała nas w więzieniu. Moja siostra wyszła z wokandy i poszła do ośrodka. Ja opuściłam zakład karny i chwila moment – znowu ćpałam. Kiedy siostra skończyła ośrodek, przyjechała po mnie i mnie tam zawiozła. Jestem jej za to bardzo wdzięczna, mimo że nie udało mi się. Byłam tam rok i bardzo dużo nauczyłam się o życiu, o sobie. Bardzo dobrze wspominam ten czas. Nie było tam łatwo, ale każdy trud, jaki mnie tam spotkał, był dla mojego dobra. Wszystkie wylane łzy miały umocnić mnie, miałam stać się silniejsza. I właśnie tak się czułam, kiedy wróciłam do domu. Poszłam do pracy i cieszyłam się życiem na trzeźwo. Praca przynosiła mi satysfakcję. Mama, rodzina – wszyscy byli ze mnie dumni, w końcu! I wtedy spotkało mnie coś złego, z czym nie umiałam sobie poradzić. Sięgnęłam po heroinę. To było jedyne rozwiązanie, jakie widziałam w tamtej chwili. Ukoiła mój ból – na chwilę, bo później było już tylko to samo. Zarobki i ćpanie, aż znowu obudziłam się tutaj. Wiem dobrze, że to nie musiało się tak skończyć. Wcale nie musiałam szukać pocieszenia w narkotykach. Ale dla kogoś takiego jak ja, kto przećpał większość życia ciężko jest radzić sobie z problemami. Teraz myślę, że rok w ośrodku to dla mnie za mało. Jeszcze nie byłam gotowa na powrót. Ale nie tracę wiary. Przecież wyjdę stąd i będę miała szansę zacząć jeszcze raz – może tym razem się uda. Może wyjadę do siostry zagranicę i tam spróbuję. Siostra po ukończeniu ośrodka wyjechała i jest trzeźwa, dlatego wiem, że mi też może się udać. Wyjście z heroiny jest bardzo trudne, ale są ludzie, którym się to udało. I skoro innym się udało, to czemu mi ma się nie udać?

Izabella

Monotypia

1-6-7-DSCN4012

Monotypia. Dziwne słowo – jak myślicie, co to jest? My miałyśmy szansę niedawno się tego dowiedzieć. Monotypia polega na nakładaniu farb olejnych, tworząc wybrany przez siebie wzór na jakiejś podstawie. Może to być kawałek pleksi, płyty lub po prostu płaski przedmiot. Po ukończeniu tego etapu przykrywamy to, co powstało kartonem, na którym odbijamy całość. Można to zrobić na dwa sposoby – przyciskając karton ręką lub gładząc wałkiem. Wtedy odbija się na nim to, co wcześniej robiłyśmy na podstawie. Tak właśnie wyglądały zajęcia z Asią artystką, która lubi monotypię, czym nas zaraziła. Zaczęłyśmy powoli i spokojnie od portretu „Ja smutna, ja wesoła”, a skończyłyśmy na całkowitej abstrakcji. Gdyby nie ograniczenia czasowe, powstało by tyle prac, że zapełniłyby ściany kilku korytarzy w naszym zakładzie. Zaprosiłyśmy Asię na święta – spróbujemy w ten sposób zrobić kartki świąteczne. Zobaczymy też prace Asi, których jesteśmy bardzo ciekawe. Jest ona kolejną artystką, która odkryła przed nami jedną ze swoich pasji, pozwalając nam w tym uczestniczyć. Bardzo za to dziękujemy!

Monika

Adwokat diabła

1-DSC_0159-001

Postanowiłam się dzisiaj wcielić w rolę „Adwokata diabła” czyli dziewczyn przebywających po tej stronie muru i oczywiście samej siebie.

Czytając ostatnie Wasze komentarze do postów zaczęłam zastanawiać się, dlaczego tak dużo jest negatywnych odpowiedzi, które przeważnie przytłaczają. Fakt jest taki, że się tu znalazłyśmy oczywiście przez własne błędy, głupotę itd., ale czy nie każdy człowiek popełnia błędy? Ilu ludzi się na nich uczy, nie popełniając tych samych z myślą, że może tym razem będzie inaczej? My również jesteśmy ludźmi i wiem, wręcz jestem przekonana, że spotykając nas na ulicy i nie znając naszej przeszłości, żadnemu z Was nie przyszłoby do głowy, gdzie się znajdowałyśmy jeszcze miesiąc temu. Piszemy na blogu o naszych życiowych problemach i skutkach ich popełniania nie dlatego, że oczekujemy współczucia czy użalania się nad nami. Wierzę, że wszystkie tu chcemy, abyście zobaczyli w nas zwyczajnych ludzi, którzy też mają marzenia nie różniące się od innych.

Skoro postanowiłaś -łeś zajrzeć na bloga, wiedząc, kto go prowadzi, musisz być ciekawy, co tacy ludzie za kratami mają do powiedzenia. Cenimy, że sprowadzacie nas na ziemię. Każdy kubeł zimnej wody to kolejna refleksja nad życiem. Z naszej strony wygląda to też tak, że chcemy w jakimś sensie przedstawić nasze położenie, aby ostrzec INNYCH, jak nie postępować, jak uchronić się przed tym miejscem, w którym staramy się funkcjonować i stwarzać sobie pozory normalności. Dlatego piszemy o różnych rzeczach, takich co nas smucą, ale i takich, co cieszą.

Pozdrawiam bardzo serdecznie wszystkich, którzy piszą, choć nie muszą

Poli

Kuchnia wegańska? Tak, bardzo mi się podobała! (po wizycie Marty Dymek, autorki blogu i książki „Jadłonomia”)

5-DSCN4502

Warsztaty wegańskie – czy można przeżyć bez mięsa?”

Mnie osobiście warsztaty się spodobały, może nie pokazały mi czegoś nowego, ale zwróciłam uwagę jak resztę dziewczyn zainteresował ten temat. Uważam, że skoro mamy już XXI wiek jako rozumne istoty w cywilizowanym świecie powinniśmy bardziej zwracać uwagę czym i jak się żywimy. Odkąd pamiętam nie jem mięsa, nigdy nie mogłam się do niego przekonać, a może po prostu mój organizm go nie przyswajał. Druga sprawa, która przeszkadzała mi w jedzeniu mięsa to ogromna miłość do zwierząt. Nie rozumiem postępowania teraźniejszej gospodarki. Gdyby każdy człowiek miał okazję zobaczyć jak te zwierzęta cierpią przed ich egzekucją, na pewno sporo ludzi przestało by praktykować taki sposób żywienia. W końcu można żyć bez tego, jestem żywym przykładem, tym bardziej, że na wolności uprawiałam sport i brak mięsa nie spowodował żadnego spustoszenia w moim organizmie. Uważam, że w tych czasach to pójście na łatwiznę, mięso jest tanie i łatwo dostępne (bo też w taki sposób produkowane). Jeżeli człowiek ma ochotę skosztować drugiej istoty (zwierzęcia), mógłby na nie zapolować, wtedy siły byłyby wyrównane, a i zdobycz by lepiej smakowała (tylko której ze stron?).

Poli

„Warsztaty o kuchni wegańskiej”

Ogólnie warsztaty podobały mi się. Wykład dotyczący tej kuchni, wiadomości na ten temat, które usłyszałam to dla mnie coś nowego. Nigdy wcześniej nawet nie pomyślałam o spróbowaniu takiej kuchni. Spotkało mnie miłe zaskoczenie, ponieważ potrawy przyrządzone na tych warsztatach smakowały mi. I od czasu do czasu mogłabym jeść potrawy wegańskie, ale na co dzień raczej nie. Za bardzo lubię mięso i nie jestem w stanie z niego zrezygnować.

Izabelka

„Warsztaty wegańskie”

Kuchnia wegańska? Tak, bardzo mi się podobała. Jest smacznie, zdrowo i zaskakująco. Proste składniki typu sezam, ciecierzyca, czosnek w połączeniu ze sobą komponują ciekawe smaki i uważam, że jest możliwe takie odżywianie się. Jeżeli ktoś chce naprawdę wprowadzić w swoje życie tego rodzaju kuchnię, powinien nauczyć się ją przyrządzać, żeby była ona urozmaicona i nie przynudzała na co dzień. Ja osobiście bardziej przychylam się do kuchni wegetariańskiej. Mogę spokojnie przeżyć bez mięsa, ale nabiał, jajka już niechętnie bym wykluczyła ze swojej diety.

Alesia

„Warsztaty wegańskie”

Muszę powiedzieć, że było fajnie i smacznie. Poruszyłyśmy temat porównania wegetarianizmu z weganizmem. No więc zrozumiałam, że wegańska kuchnia różni się tym, że nie używa się składników pochodzenia zwierzęcego np.: jaj, mleka itp.

Jestem smakoszem i mało jest rzeczy, których nie lubię jeść, więc i te potrawy przypadły mi do gustu. Tylko jeden składnik, starty sezam mi nie podpadł, bo nie lubię chałwy, a on właśnie tak smakował tylko, że bez cukru. Z niego był robiony humus, miesza się tę masę sezamową z ciecierzycą i do tego można było dodać czego dusza zapragnie. My dodałyśmy czosnek, sól, na koniec polałyśmy go oliwą z oliwek. Je się go z warzywami np.: cukinią, ogórkiem, awokado. Pyszne.

Bardzo mi się te warsztaty podobały, dużo się dowiedziałam. Warsztaty te prowadziła Marta Dymek, tak jak pisałam były smaczne. Ale nie wiem czy dała bym radę bez mięsa, ale i też bez mleka, jogurtów, jaj i serów.

Kajzerka

Weganizm

Jak najbardziej smakowała mi kuchnia wegańska, ale od czasu do czasu musiałabym jednak zjeść mięso. Jestem osobą mięsożerną. Jeśli chodzi o warsztaty, to były bardzo fajne i interesujące, na pewno w jakiś sposób mnie ta żywność zainteresowała. Myślę, że nie raz kupię i zrobię sobie humus lub inną potrawę wegańską. Zdaję sobie sprawę, że na mięso są zabijane zwierzęta, ale ja o tym nie myślę, tylko jem. Na warsztatach wegańskich najbardziej smakowała mi zupa i owoce. W więzieniu zapewne większość osób smakowało z tego względu, że tu nie ma normalnych smaków i brakuje świeżej żywności.

Wiola.

Weganizm – do niedawna myślałam, że to ubogi, mało smaczny i mało syty sposób odżywiania się. Piszę „do niedawna”, bo właśnie mogłam skonfrontować to z rzeczywistością i to co zobaczyłam zaskoczyło mnie trochę. Oczywiście nie na tyle, żeby zrezygnować z jedzenia mięsa, co to to nie, ale kiedyś nie chciałoby mi się zagłębiać w wegańskie przepisy. Bo niby co można zrobić tylko z owoców i warzyw – jakieś sałatki, deserki. To nie bawi jak syty obiadek. Kolejny raz dzięki Fundacji „Dom Kultury” mogłam zetknąć się z czymś nieznanym i zobaczyć jak to wygląda, gubiąc po drodze swoje stereotypy.

Marta to dziewczyna, która jest weganką – od razu powiem, że nie jest szkieletorem ledwo trzymającym się na nogach z niedożywienia. To był jeden z moich stereotypów. Przyrządzała nam humus, pokazując po kolei z czego i jak powstaje to danie. Po zjedzeniu tego posiłku padł mój kolejny stereotyp. Byłam najedzona do syta, no i muszę przyznać, że to było naprawdę smaczne. Za każdym razem ,kiedy moje wyobrażenia różnią się od rzeczywistości ,obiecuję sobie, że dopóki się z czymś nie zetknę, postaram się nie wyrabiać zdania na ten temat. Niestety, okazuje się to niemożliwe. Może każda kolejna próba będzie bliższa ideału.

Monika

Warsztaty wegańskie

Ogólnie rzecz biorąc jestem osobą mięsożerną, mimo iż uwielbiam warzywa i owoce, trudno mi sobie wyobrazić kanapki bez plasterka salami.

Smakowały mi potrawy przyrządzone przez Martę Dymek, nawet nie wyobrażałam sobie, że może być aż tak smacznie. Najbardziej smakowała mi zupa pomidorowa na soczewicy – po prostu bajka!

Dominika

http://www.jadlonomia.com/

„Szukam strasznego horroru”

1-oczy

Od wtorku robię sobie (i nie tylko) maraton filmowy!! No taka radocha, że głowa mała, mamy tu kilka nowych filmów pożyczonych przez Fundację „Dom Kultury”. Kino tak różne, że aż serce z przyjemności rośnie, największe wrażenie zrobiły na mnie trzy pozycje: „Między piekłem a niebem” (reż. Vincent Ward), „Niebezpieczny umysł” (reż. George Clooney) i „Przejażdżka z diabłem” (reż. Ang Lee). Prawie padłam ze śmiechu przy horrorze „Dom na przeklętym wzgórzu” (reż. Robb White) – no takie efekty, że powinno się o nich mówić nie tyle „specjalne” – co nadzwyczajne. W tych latach, kiedy film był nagrywany, to te efekty były nieprawdopodobnie trudne do realizacji i sam ten fakt wystarczy, aby pochylić się nad horrorem „retro” ;). Jakoś osobiście ten gatunek mnie nie kręci, natomiast uwielbia horrory moja przyjaciółka (i przemęczyłam z nią jakieś Piły, Hostele, strachliwe strachy itp…), a i okazało się, że obecna współosadzona też się horrorami lubi straszyć. Wybrała z biblioteczki płytę z dwoma filmami 1) „Ostatni dom po lewej” (Wes Craven’a z 1972 roku !!!) i 2) wspomniany „Dom na przeklętym wzgórzu”. Na okładce „KINO ZGROZY”, bo autentyczną zgrozą było dla mnie to oglądać :). Do pewnego momentu, to jeszcze starałam się utrzymać powagę, ale w końcu sił mi zabrakło na ściskanie ust i zaczęłam się śmiać.

Chciałabym obejrzeć „taki horror” żebym posikała się ze strachu, a nie ze śmiechu – bo to ostatnie to ostatnie jakoś bardziej kojarzy mi się z komedią, ale albo nie trafiłam, albo niczego strasznego w tym gatunku się nie kręci. Współczesne horrory (typu „Piła”, „Hostel”) są nie tyle dla mnie straszne, co raczej obrzydliwe. Krew lejąca się strumieniami ze szlaucha nie potrafi rozszerzyć mi oczu, a panienka podniecająca się pod skapującą na nią krwią – też mnie jakoś nie wzrusza. Może ktoś zna jakiś dobry horror, który robi „skórę z drobiu” choćby na rękach, to proszę podać mi tytuły, żebym mogła spróbować tego doświadczyć.

Dziękuję za wszelkie propozycje :). Pozdrawiam.

Małgosia

Wakacje

1-DSC_0097

Gdy rozum idzie na wakacje…. (marzenia i wspomnienia)

Pamiętam, że będąc jeszcze dzieckiem i żyjąc sobie beztrosko razem z bratem i rodzicami, co roku w wakacje jeździłam do bardzo spokojnej miejscowości Stawki K. Węgorzewa.

Piękna, malownicza miejscowość, dookoła domy, lasy, pola i dużo dzieciaków. Były też stawy i małe jeziorka. Dzisiejsza młodzież powiedziałaby – TOTALNA NUDA, ale dla mnie to był RAJ, ponieważ jeździłam tam do babci. Moja babcia całe życie wychowywana była na wsi, więc i bardzo prosta z niej kobieta była, ale o wielkim sercu. Zawsze kiedy do niej jeździłam, zadbała o wszystko – bo kiedy byłam dzieckiem uwielbiałam jeść i to dobrze, ze smakiem, co zresztą zostało do dziś. Były placki ziemniaczane, chrusty, obwarzanki, pączki i jeszcze wiele, wiele innych smakołyków. Ojej! Ile ja bym dzisiaj dała za tą beztroską dziecinność i te przepyszne placki ziemniaczane.

Aneta B.

Chciałabym spędzić wakacje w górach razem z moimi dziećmi…

Chodzilibyśmy w różne miejsca, ale najwięcej czasu spędzilibyśmy w lesie. Zbieralibyśmy grzyby, a po powrocie szybko, wspólnie przygotowalibyśmy jedzenie. Oczywiście nie z grzybów, bo za bardzo się na nich nie znam :). W górach spędziłabym tydzień, a później pojechalibyśmy nad

morze, tu znowu tydzień. Po tym ruszamy na Warmię i Mazury, a tam wynajmujemy letni domek. Robimy sobie czas na zwiedzanie np. starych zamków, ale znalazłabym też czas, żeby pójść do lasu na jagody i maliny. Byłoby super.

Asia

Na dziś dzień przychodzi mi do głowy wiele planów na wakacje oraz dużo miejsc, które chciałabym zwiedzić. Ale od dawna ilustruje się w mojej głowie miejsce zupełnie inne niż pospolita wieś czy inne miasto.

Chciałabym znaleźć się na wyspie oblewanej z każdej strony lazurową wodą ciepłego oceanu, np. Malediwy. Kiedyś oglądałam przewodnik po różnych zakątkach naszego świata. Ujął mnie przepiękny widok plaży oraz cudowna krystaliczna woda, na której była wybudowana kolonia jednorodzinnych, ekskluzywnych domków. Każdy był połączony drewnianymi mostkami. Naprawdę cud natury zgrywał się idealnie z cudem techniki. Piękne drzewa palmowe, z dala od zgiełku miasta oraz ogromu ludzi. Bardzo bym chciała zrealizować to marzenie. A co do tego z kim bym chciała spędzić ten czas. Najprawdopodobniej z moim chłopakiem oraz siostrą i jej miłością. Może kiedyś mi się uda tam pojechać.

Pozdrawiam, Kajzerka.

Gdy rozum idzie na wakacje, to dzieją się rzeczy najróżniejsze, ale tyle dobrego, że mogę wspominać do końca życia. Moich wyjazdów nie dałabym rady zliczyć, bo każdego roku lipiec to był dla mnie czas kolonii albo obozów, z reguły nad polskim, naszym cudnym morzem, a sierpień to wyjazdy z rodzicami i bratem na tzw. wczasy w góry. Różne miejsca, różne przeżycia, różne doznania za każdym razem, aż do dnia dzisiejszego głupkowaty uśmiech na pyszczku, kiedy sobie to przypominam. Gdyby teraz miała tydzień na wakacje, to chciałabym mieć wóz – taki „westernowy” z rozpiętym na łukach materiałem, a do wozu zaprzężony koń lub dwa i wiśta wio !!! Gdzie dałabym radę, po całej Europie, od wsi do wsi. Marzą mi się takie wakacje, gdzie mogłabym żyć jak Cyganie wieki temu. Chciałabym całkowicie poddać się żywiołowi – jeść co znajdę , spać gdzie się da, biegać boso po trawie, łowić ryby i spróbować jak smakuje bobrowy ogon albo karkówka z niedźwiedzia. Chłonąć życie bez ograniczeń, odciąć się od ludzi i powolutku mijać dzień za dniem.

Małgosia

Może będzie lepiej, gdy nie będę opisywać tego co bym zrobiła, gdyby nie było przy mnie rozumu. Na tę chwilę wymarzone wakacje to wakacje, które mogłabym spędzić z moją ukochaną córeczką. Nie ważne gdzie, byle tylko z nią. Natomiast wakacje, które dobrze wspominam… Miałam 13 lat, gdy oznajmiłam moim rodzicom, że w te wakacje pojadę na obóz harcerski i mają mnie zapisać w ZHP (trzeba było tam troszkę należeć, ale na szczęście to był marzec). Oczywiście chodziło o chłopca, Darek miał na imię i był bratem bliźniakiem mojej koleżanki Anity. No i stało się, zaopatrzona we wszystkie potrzebne artykuły, pojechałam do Łaz obok Mielna na obóz harcerski. Oczywiście po dwóch dniach miałam dosyć, a miłość nie dotrwała nawet do końca turnusu, ale wspomnienia zostały, nawet całkiem miłe… 🙂

Lexi

Moje wakacje spędzę z moją rodziną, która wspiera mnie w tych trudnych dla mnie chwilach. Niby mi się krzywda nie dzieje, ale tęsknota za rodziną doskwiera niemiłosiernie. Zabrałabym cała rodzinkę na bezludną wyspę, chociaż na tydzień, aby móc się nimi nacieszyć, mieć wszystkich dla siebie. Nie mam wielkich marzeń co do wymagań rzeczowych, więc moja wyobraźnia nie działa na szczegóły, pragnę je spędzić daną chwilą…

Agnieszka

Gdybym dostała wakacje od ZK, to myślę, że najbardziej chciałabym spędzić je sama z rodziną. To znaczy z mamą, córką i Arturem. Nigdy razem nie spędziliśmy tego czasu, a wiem, że mogłoby być super.

Moje ostatnie wakacje: tamtego lata, dokładnie w sierpniu trafiłam tu…, ale dobrze wspominam to lato. Codziennie z córką chodziłyśmy nad jeziorko i dobrze się bawiłyśmy. Wyglądało to tak… budziłyśmy się co ranek, może bardziej przed południem :). Jakieś śniadanko, albo nie… Szykowałyśmy kocyk, ręczniki, jakieś owoce. Owoców mamy w domu pod dostatkiem, bo mamuś pracuje na giełdzie owocowo-warzywnej, no i wiadomo do domu zawsze coś przyniosła. Wskakiwałyśmy w kostiumy i biegłyśmy na przystanek. Po 20 minutach byłyśmy na miejscu. No i wiadomo, wygodna miejscówka, rozeznanie otoczenia i pełen relaks. Córka dobrze pływa (lepiej ode mnie, więc się o nią nie martwiłam). Miałyśmy ze sobą płetwy… Córka trenowała pływanie, więc gadżetów w domu nie brakuje. Opalałyśmy się, śmiałyśmy się i było super. Teraz mam co wspominać.

Monty P

Gdybym teraz dostała tydzień wolności na wakacje, wyglądałyby one tak: duży plecak, wyszukane promocyjne bilety lub auto-stop. Mały namiot na wszelki wypadek, gdyby trzeba było przespać się na dworze. W kieszeni kilka map europejskich miast lub polskich. Zwiedzanie, łażenie, kanapki z konserwą, zupki chińskie i tak cały tydzień, aż nogi by weszły w dupę.

Smaki jakie mi się kojarzą z wakacjami to: owoce, zupa śliwkowa ze śmietaną, zupki chińskie, lody śmietankowe, ryby z ośćmi, konserwa turystyczna, kiełbasa z grilla i na ciepło z musztardą, gofry.

Monika

Moje wymarzone wakacje: chciałabym kiedyś, w niedalekiej przyszłości pojechać sama do Paryża. Pozwiedzać tam w samotności i przypadkiem poznać przystojnego Francuza, który pokazałby mi najpiękniejsze części Paryża. Chciałabym się tam zakochać i przeżyć najpiękniejsze chwile mojego życia, dzięki którym wierzyłabym w to, że dla mnie świeci słońce.

Iza

Nasz gość

1-DSC_0974

Ostatnio odwiedziła nas Agnieszka Caban, aby porozmawiać trochę o kulturze i historii Romów. Mi osobiście ta wizyta sprawiła sporą przyjemność. Akurat czytałam wtedy książkę „Bosonoga królowa” Ildefonso Falconesa, w której autor przedstawił historię Cyganów w Hiszpanii w połowie XVIII wieku. Mogłam dopytać o kilka kwestii, upewnić się, żeFalcones nie wymyślił za dużo 🙂 i przy okazji dowiedzieć się nowych rzeczy, o których nie miałam pojęcia.

W Radomiu istnieje Stowarzyszenie Romów „Romano Waśt”, które zainicjowało wydanie albumu „Cyganie/Romowie – znikający świat?” i ten album od Agnieszki Caban dostałyśmy w prezencie. Słów tam nie ma prawie wcale, bo i nie są potrzebne – mogę się nawet pokusić o stwierdzenie, że są wręcz zbędne, bo ten album to zbiór fotografii przygotowany przez Andrzeja Grzymałę – Kazłowskiego. Są w nim wyodrębnione trzy części pokazujące: dzieciństwo – czas dojrzewania i starość Cyganów. Patrząc na te zdjęcia, tak bardzo stare, jak i te nowsze, jakoś zrobiło mi się  żal, że nie żyłam +/- sto lat temu, bo nie doświadczyłam i już niestety nie doświadczę tego, co na ówczesnych fotografiach mogłam zobaczyć. Ominęło mnie coś nieprawdopodobnego i jak na mój gust wręcz bajkowego i … szkoda, że ominęło.

Mam nadzieję, że uda się raz jeszcze Agnieszkę zaprosić, aby mogła opowiedzieć nam więcej i bardziej szczegółowo o życiu Romów.

Małgosia

1-kwartalnik_logo

Jak wygląda sex w moim przypadku w Z.K.? :)

 1-3-DSC_1957

W ogóle nie wygląda :). Ale napiszę parę słów co na ten temat myślę. Umiem zauważyć i podziwiać kobiece piękno, ale nie jestem zainteresowana nim fizycznie :). Jestem tolerancyjna… uważam, że co dokonuje się za zgodą obojga, to jest indywidualną sprawą. Nie miałam możliwości obserwowania związku damsko-damskiego, ale uważam, że takie związki niczym nie różnią się od związków damsko-męskich. To znaczy szacunek, zaufanie, no i takie tam podstawowe kwestie muszą być :). No i wszystko chyba zależy od wychowania osobistego człowieka. Jak człowiek ma szacunek do siebie to ma to i do innych. No i w takim wypadku nie musi wisieć w powietrzu niesmak sytuacji. Przede wszystkim – szacunek do siebie i do innych!!!

Ale to jest życie, a w życiu wiadomo – różnie bywa :).

Wiola