Każdy z nas – Ty, mój Drogi Czytelniku również, myślał lub
mówił, że od Nowego Roku postanawia n. rzucić palenie, uprawiać jakiś sport,
spędzać więcej czasu z rodziną, być miłym dla otoczenia czy zmienić pracę.
Ile takich noworocznych postanowień udało się Wam,
Kochani, zrealizować?
Mi osobiście żadnego :(.
Zawsze znalazłam sobie jakieś usprawiedliwienie, że coś lub
ktoś mi to uniemożliwił, ehhh….
Jednak ostatnio uświadomiłam sobie, że po prostu źle
się do tego wszystkiego zabierałam.
Lista moich corocznych postanowień była długa, ale ja sama
nie miałam żadnego konkretnego planu ich realizacji.
Zatem co zrobić, by osiągną upragniony cel?
Przede wszystkim musi być on realny..
W moim przypadku, biorąc to, że obecnie jestem kobietą
pozbawioną wolności i przebywam w zakładzie karny :(, nierealnym celem byłoby dzisiaj
postanowienie tego, że będę więcej czasu spędzać z najbliższymi mi osobami.
Dlatego najpierw trzeba się zastanowić nad tym, czego tak naprawdę chcemy
i jak ma wyglądać nasze życie. Koniecznie pod uwagę musimy wziąć to, że
większość z nas ma tendencję do odkładania spraw na później – zwłaszcza tych,
które nie przynoszą natychmiastowych efektów i wymagają od nas sporego wysiłku.
Pomyśl, Drogi Czytelniku, czy jesteś gotowy na podjęcie się
długoterminowego działania. Jeśli jesteś przekonany o tym, że tak, potrzebny
jest czas i cierpliwość (u mnie akurat z tą cierpliwością, to różnie bywa). Po
dokładnej analizie musimy podzielić realizację naszego celu na etapy. To
bardzo ważne, by w połowie drogi się nie zniechęcić. Za każde chociażby małe
osiągnięcia wyznaczmy sobie nagrodę. To powinno nas motywować do dalszych działań.
Ja mam mocno ograniczone możliwości – z wiadomych względów,
ale Ty, mój Czytelniku, masz wachlarz nagród, którymi możesz się obdarowywać,
za każdy etap, który udało Ci się osiągnąć.
Ja podejmuję się wyzwania, jakim jest moje noworoczne
postanowienie i działać będę metodą małych kroków. 🙂 Wierzę w to, że uda mi
się zrealizować mój cel – mam ich kilka, ale nie wszystko naraz :). Jak to
mówią: nie od razu Rzym wybudowano ;).
Z całego serca życzę Wam, Kochani, determinacji, cierpliwości
i wytrwałości w dążeniu do obranych celów.
I pamiętajcie, że nie tylko Nowy Rok jest chwilą do stawania sobie nowych wyzwań. W
każdym czasie możemy wyznaczać sobie cele i do nich dążyć! Nie zniechęcajmy
się, gdy coś nam nie wyjdzie. Walczmy do końca, z pozytywny nastawieniem 🙂
Powodzenia, Kochani, niech moc będzie Wami!
Kicia 83
PS. A może Ty, Drogi Czytelniku, masz jakąś receptę lub
sprawdzony przepis na to, by udało się zrealizować noworoczne postanowienie?
Może chciałbyś się tym podzielić? Chętnie wypróbuję :).
Poranek był mroźny, zza okna widać padający śnieg, patrzę na
zegarek godzina 6.10. Dzisiaj ten wielki dzień, wigilia Bożego Narodzenia, a w
moim życiu niewiele się zmienia, dzień jak każdy inny, samotność mi doskwiera,
taki los…
Tak niewiele mi do szczęścia teraz trzeba, podobno jaka
wigilia taki cały przyszły rok.
Spoglądam na zawartość
portfelika mojego, najbardziej się mieni blask grosika, ach
niewiele posiadam tego majątku swego…
Rozgrzewam się gorącą kawą i wspomnieniami wracam do dobrych
czasów, pierwsza myśl, która mnie nachodzi moja ulubiona bajka: Ekspres
Polarny.
Mam pomysł. Kończę kawę, biegnę do szafy, szalik, czapka,
ciepłe ubrania, notes,ołówek i na dworzec się udaję.
Los…, zdam się na los… niech los za mnie zdecyduje i święta
mi zorganizuje…
Z daleka słychać
nadjeżdżający pociąg, gdzie kursuje? Jeszcze nie wiem, wsiadam i szukam
konduktora, zapytuję o stację końcową i słyszę Wiedeń. Oh, to nie możliwe myślę
sobie, koszta ogromne, muszę szybko wysiadać, konduktor mnie zatrzymuje i informuje, spokojnie i w
bardzo przystępnej cenie bilet świąteczny mi oferuje. Dodatkowo opowiada, w ilu
miejscach pociąg się zatrzymuje i świąteczny posiłek oferuje. Zadaję sobie
pytanie: co mam do stracenia? Kupuję bilet i siadam na miejscu…
Mijamy kolejne stacje, śnieg pada, a na rozkładanym stoliku
gorąca czekolada w kubku się pojawia.
Stacja Kraków, wielu pasażerów, wszyscy obładowani, ktoś się
do mnie dosiada.
Trzy osoby, starsza para i dziecko wszyscy z zatroskanymi
minami w ciemnych, eleganckich ubraniach. Uprzejmie pytają, czy wolne. –
Oczywiście- odpowiadam.
Dziecko pyta, kiedy będą w Bratysławie, starszy pan odpowiada
– Jeszcze dwie stacje: Cieszyn i Ostrava.
Starsi państwo pytają, czy zerknąć na dziecko przez chwile
mogę, muszą zakupić bilety, nie zdążyli przed odjazdem. W Krakowie byli na
pogrzebie syna i synowej, którzy zginęli w wypadku samochodowym, odebrali
wnuczka i teraz jadą do ich domu do Bratysławy. Oczywiście zgadzam się, dziecko
spogląda w szybę, odwraca się i mówi do mnie. – Nie mam już mamy i taty…
– Pobawisz się ze mną kolejką? – pyta ściskając wagonik
czerwony. – Tak- odpowiadam. Mija chwila, dziecko prosi, by poczytać mu bajkę.
Zaczynam czytać książkę, którą dziecko mi podało„ Ekspres polarny”. Czy to przypadek? Zadaję sobie w myślach pytanie.
Wracają dziadkowie, dziecko śpi w fotelu. Pytają, jakim magicznym sposobem
udało mi się je uśpić, wskazuję na bajkę. Dziadkowie zaczynają opowiadać, jaki
mają trudny czas, obawiają się jutrzejszego świątecznego dnia, pytają
nienachalnie, gdzie się wybieram. Odpowiadam zgodnie z prawdą, że przed siebie,
bo to moje kolejne samotnie spędzone Święta. Nie słyszę żadnych pytań dlaczego,
widzę w ich oczach zamiast zdziwienia dużo zrozumienia. Zaczynamy rozmawiać o
potrawach, tradycjach, polskich i słowackich, starszy pan na imię ma Vaclav
jest Słowakiem z pochodzenia. Zagłusza nas dźwięk dzwonka, to przechadzająca
się postać Św. Mikołaja, budzi nie tylko uśmiech na twarzach pasażerów, ale i
dziecko śpiące na przeciw mnie. Jest
pierwsza gwiazdka na niebie. W tle Last Christmas słychać, poczęstunek na stolikach się
pojawia, życzenia: Pięknego Bożego Narodzenia. Wszyscy pasażerowie mają sobie
coś do powiedzenia, dookoła się rozglądam: pan w kapeluszu, rodzina z
milusińskim psiakiem, grono młodych ludzi z nartami, a naprzeciw mnie dziecko,
które ma mi coś do powiedzenia. – Czy zostaniesz z nami na święta? –
Zaskakujące pytanie, myślę sobie.
Dziadkowie się odzywają i namawiają – Jedno nakrycie puste pozostaje,
gości się dzisiaj nie spodziewamy Ja tłumaczę, że mam powrotny bilet. Pan
Vaclav na to – My też w drugi dzień świąt do Krakowa wracamy, takie mamy plany.
Nikomu nic nie podaruję, jednak widząc minę dziecka wiem, że nikt ode mnie
prezentów nie oczekuje, więc się decyduję.
Stacja Bratysława się zbliża, Pan Vaclav bagaże szykuje, a
dziecko o imieniu Karol na krok mnie nie odstępuje.
Wysiadamy. Za plecami słyszę znajomy głos konduktora – Ta
podróż wielu osobom święta uratuje.-
Ze stacji Bratysława do domu moich nowych znajomych się
udaję.
Kamienica taka piękna na starówce, parter . – Choinki nie ma
– słychać zrozpaczony głos Karola.
Pan Vaclav pocieszającym głosem -Nic się nie martw Karolku
kochany, zaraz udamy się na rynek, tam obok bramy. Ciepło ubrani spacerem
podążamy, stos choinek ukazuje się przed nami.
Wracając z choinką miasto pięknie oświetlone przemierzamy. Tu
pieczone kasztany, tam słodkie obwarzanki, a nad wszystkim aromat gotowanej z
cynamonem pomarańczy.
Czy to ilość słodkości, czy pełne oczu Karolka radości, czuję
szczęście, że jestem w tym miejscu, w gości.
Śnieg nie przestaje padać, starsza pani na imię ma Joanna, w
eleganckim wydaniu, ciepłym głosem
wskazuje mi miejsce przy stole, obok mnie siedzi Karolek.
Mimo smutku pan Vaclav mówi – Zjedzmy pomalutku, dzisiaj
odpoczniemy, a jutro na śnieżki się przejdziemy. Uśmiech Karolka bezcenny.
Pan Vaclav do kominka mnie zaprasza, zdjęcia Bliskich
wyjmuje, pokazuje i mówi – Nie wiem co teraz będzie z Karolkiem, mnie i żonie
sił brakuje.
Pyta, czym na co dzień się zajmuję. Ja szczerze odpowiadam,
że mam za sobą zły czas, ale teraz swoje życie kontroluję i mimo utraty
Bliskich siły odzyskuję.
Uśmiech szczery Pana
Vaclava powoduje, że znaczenie konduktora słów do mnie jeszcze bardziej
przemawia.
– To spotkanie, drogie dziecko, to nie przypadek,
dobranoc.- Tymi słowami pożegnał mnie
pan Vaclav. Poranek wita mnie krajobrazem całkowicie pokryty białym puchem.
Odwracam się w stronę drzwi, a tam Karolek przygląda się mi i mówi.- Zobacz co
Mikołaj zostawił tobie w skarpecie, zobacz.- Zaglądam, a tam klucz i czekolada
z karteczką „Serce rodziny i domu tego jest twoje, powtarzaj sobie: Jestem
dobrym człowiekiem po przejściach, szczęścia się nie boję„. Myślę sobie, jak ta
nieplanowana podróż mnie obdarowuje.
Nagle słychać -Śniadanie gotowe zapraszamy.
Schodzę, pan Vaclav w
czapce Świętego Mikołaja częstuje mnie kawą, jemy śniadanie, rozmawiamy,
śmiejemy się do południa. Karolek czeka
z sankami i zniecierpliwiony oznajmia – Jestem już ciepło ubrany, czas na
śnieżny marsz.
W świetle dnia ciągnąc
sanki po białej Bratysławie, pani Joanna
i pan Vaclav pokazują, opowiadają bez pośpiechu, spacerują. Zatrzymujemy się na
gorące kakao, by nas w ten mroźny i śnieżny dzień rozgrzało. Po dniu na
słowackim powietrzu spędzonym wracamy,
ogień w kominku rozpalony.
Z kuchni wychodzimy, by zjeść obiad wspólnie przygotowany,
czas na podwieczorek, sernik krakowski, a na to wszystko jak to dziecko,
reaguje znudzony czasem posiłku Karolek – Czy
obejrzymy film?
-Oczywiście – odpowiada pani Joanna. Zadowolony Karolek
wskazuje nam miejsca na sofie, pan Vaclav zajmuje fotel, cisza w tle, na na
ekranie „Ekspres Polarny” pojawia się.
Nie wiem, czy to jawa, czy to sen, ale moje marzenie o
pięknych świętach spełnia się.
Drugi dzień Bożego Narodzenia, słyszę stukot do drzwi mojego
gościnnego pokoju, domyślam się któż to może być. Nie, to nie Karolek. To pan
Vaclav -Przepraszam, że tak skoro świt, czy możemy przy kawie porozmawiać? –
mówi z uśmiechem, spoglądam na zegarek jest 9 rano. – Oczywiście. Schodzimy na
dół, siadamy w kuchni pan Vaclav podając mi kubek kawy mówi – Dzisiaj muszę jechać
z żoną do Krakowa na dwa dni, pozamykać sprawy syna i synowej, by dalej żyć.
Karolek jeszcze śpi, jeśli nic ciebie nie goni, czy możesz zostać z nim? Bardzo
ciebie o to proszę. Powrót w tym czasie
do Krakowa Karolka nie jest dobrym pomysłem, to dziecko powinno cieszyć się
świętami. – Dobrze, jeśli to pomoże – odpowiadam. – Dziękuję, mów mi po imieniu
– stwierdza wyraźnie uradowany Vaclav. Kolejne dwa dni upływają nam na
spacerach, sankach i zabawie. 28 grudnia jest koło południa czekamy na dworcu z
Karolkiem w Bratysławie, kolejka staje, Vaclav z żoną wysiada, wita się
radośnie z nami, a za nimi znajomy konduktor szepcze – Święta uważam za
uratowane. Wszystkie najcenniejsze prezenty rozdane.
Kolejny rok wyroku za
mną… kolejne święta w tym miejscu… nie lubię świąt tutaj…brak zapachu świeżej
choinki, smażonej ryby, wigilijnej kapusty, pierogów… tutaj nawet śledź smakuje inaczej – ☹
gorzej…
W niektórych celach
staramy się „wspólnymi siłami” organizować uroczyste chwile… stwarzamy
„namiastkę” domu: przystrajamy odświętnie (bo obrusem, nie ceratą 😊)
blat stołu😊 – czasem uda się
nawet zdobyć sianko😊; robimy
własnoręcznie imitacje choinek (w tym roku na topie makaronowe rękodzieła!) –
jedynym minusem jest to, że nie pachną lasem☹;
przyozdabiamy klapy i okna; z dostępnych w kantynie produktów robimy smaczne
dania (co nie jest łatwe – uwierzcie😊).
To ten weselszy aspekt świąt! Te przygotowania zajmują nam myśli… te o domu i
najbliższych, te o popełnionych błędach i ich konsekwencjach, te o straconym
czasie…
Ale są też cele, na
których po prostu nie organizuje się nic – święta są traktowane jak taki
dłuuuugi weekend – NUDA!!! Tam marzy się o tym, żeby jak najszybciej zleciały☹…
To czas wszechogarniającego
smutku i tęsknoty za bliskimi, to czas wyciszenia i melancholii, to czas
podsumowań i życzeń – czego sobie tutaj życzymy? Przeważnie zapominamy o
zdrowiu! 😊 A mówimy o
Spokoju i Wolności😊.
W ramach świątecznego prezentu mogłabym otrzymać
długopis. Taki, który nigdy się nie wypisze. Do takiego długopisu chciałabym
otrzymać kartkę. Taką, która nigdy się nie kończy. Lubię pisać. Dzięki takiemu
prezentowi mogłabym stawiać litery, słowa, znaki, zdania, cały czas bez końca.
Odręczne pisanie dzięki braku dostępu do komputera wpadło mi w nawyki i chyba
jako taki pozostanie ze mną nawet, kiedy dostęp do komputera przestanie być
luksusem. Litera to litery, słowo do słowa zdanie do zdania będę składać w
opowieści, których jeszcze nie znam. W sensie, którego jeszcze nie pojmuję.
Dzięki wiecznemu długopisowi i nieskończonej kartce uchwycę historię mojego
wszechświata. Tylko, kto by chciał czytać?
Skowronek
Gdybym mogła poprosić o jedną, jedyną rzecz to, co by to było? Hmmm nie, nie wolność, nie dodatkowy talon, nie możliwość dodatkowego widzenia. Możliwość by być takim człowiekiem, za jakiego uważa mnie mój pies :). Nie pamiętam, kto mądry to powiedział, ale zgadzam się z tym w zupełności. I nie ma Cię, gdy moje życie spada w dół. I nie ma Cię gdy wszystko łamię się w pół.
Bella
Biorąc pod uwagę ten temat, mogę napisać coś z pogranicza fantastyki- cofnięcie czasu, niczym Dżamper, znaleźć się w innym czasie w innym miejscu i nie trafić tu. Jednak wypadałoby spojrzeć na to realnie prezent, jaki chciałabym otrzymać od losu.. Nie mam wygórowanych pragnień, więc prawdziwym szczęściem i radością dla mnie jest zdrowie i szczęście moich bliskich-mamy, dzieci, babci.. Jako mama pragnę by moje dzieci żyły w szczęściu, zdrowiu i by wszystko u nich układało się dobrze i tak jak tego pragną . I póki tak się dzieje nie wiem czy potrzeba mi czegokolwiek innego. Jedyne czego bym chciała to być z nimi i móc wspierać ich w każdym działaniu. Pragnę by los uchronił ich od zawodów życiowych, od rozczarowania… od błędów, które wywierają ogromny wpływ na resztę życia. Najlepszym prezentem od życia dla mnie jest powrót do rodziny….
Diablica
Przed świętami Bożego Narodzenia oraz rozpoczęciem
Nowego Roku nadchodzi czas refleksji i zadumy czego bym chciała od losu? Hmm
odpowiedź jest jedna,…aby najlepszy dzień starego roku, był najgorszym
nadchodzącego. Prezentem doskonałym dla mnie będą cudowne dni spędzone z
najbliższymi, nieplanowane wakacje, poranna kawa na huśtawce przy domu,
spędzenie czasu aktywnie z dziećmi i buziak od męża na przywitanie i dobranoc
itd. A na te święta które spędzę w Areszcie prezentem będzie przyjezdna
atmosfera na celi i oczywiście pomoc przy robieniu Tiramissu, sernika czy
śledzi z rodzynkami.
Blondi
Chyba największym prezentem od losu, który mogłabym dostać, to chyba większy „łut szczęścia”. Szczęścia, ponieważ uważam że ono omija mnie szerokim łukiem i nie pisze tu mając na uwadze to że jestem w więzieniu, bo to akurat traktuje jako szanse od losu, który uratował moje życie, a raczej zgliszcza, które mi pozostały. Mówiąc szczęście mam na myśli partnerów, których do tej pory miałam, szczęście wśród którym mogłam się rozwijać a nie trwać w tzw”pauzie” życia, spowodowanej brakiem możliwości wyboru drogi. Najgorsze jest to że nigdy nie ma dobrego momentu, zawsze jest zbyt wcześnie albo zbyt późno zawsze więc szczęście większa jej porcja byłaby dla mnie prezentem od losu największym i bycie dobrym miejscu i dobrym czasie.
„Zły człowiek – źli ludzie” – czym tak
naprawdę jest zło… Gdy ktoś kradnie, zabija – dla większości społeczeństwa jest
„ złym człowiekiem”. Nikt nie skupia się na przyczynie, ale używamy sobie na skutkach,
czyli efekcie, do którego posunęła się dana osoba. Należałoby tak naprawdę
cofnąć się do chwili, kiedy i dlaczego dany człowiek posunął się do tego. W
dzisiejszym zabieganym świecie możemy rozkładać na czynniki pierwsze skutki
złego postępowania. Nigdy jednak, nie skupiamy się na przyczynach, tylko o
wiele chętniej na skutkach. Media na co dzień faszerują nas coraz to nowszymi
sensacjami. Tam gdzie jest krew i mięcho – temat sprzedaje się od razu, ale czy
w tym zwariowanym świecie znajdujemy czas nad pochyleniem się i zastanowieniem
– czemu do tego doszło?
To, że ktoś zrobił coś złego, nie
zawsze oznacza, ze jest złym człowiekiem. Moim zdaniem przyczyna tkwi głębiej.
Brak czasu rodziców powoduje, że młodych ludzi w znacznym stopniu wychowuje
ulica i środowisko, w którym żyją. I tak naprawdę czasem ta presja środowiska
powoduje, że ze spokojnego, cichego młodego człowieka wychodzi „bestia”.
Ogólnie przyjęte normy społeczne wyrzucają go poza margines społeczeństwa,
zamiast wskazać mu drogę, pomoc, pokierować.
Więc kto tak naprawdę jest zły – ten co
zrobił coś złego dla ogólnie przyjętych norm, czy ten który z tak łatwością go
ocenił, nie robiąc nic poza tym.
Pomagając dajemy komuś szansę, zarazem
sobie i ludziom, by świat i nasze otoczenie było lepsze.
Jeśli chodzi o moją osobę, to jestem
jak najbardziej za, aby takim osobom pomagać. Nie mam na myśli pomocy
finansowej, ale sama pomoc psychiczna, wsparcie czasem takim osobom daje
nadzieje na lepsze jutro. Sama wiem, jak to jest być złym człowiekiem,
człowiekiem źle nastawionym do życia i całego społeczeństwa.
Od 14 roku życia weszłam na złą drogę,
sama nie wiem jak i kiedy to się stało, w jakim czasie moja osoba tak
gwałtownie się zmieniła. Ze mną rodzina miała same problemy, nie dało się ze
mną po dobremu i groźbami dojść do porozumienia. Szłam ulicami, jeden zły
wzrok, nie ważne kogo i już reagowałam krzykiem, wulgaryzmami, a nawet i
rękoczynami. Kończyło się tak jak zawsze, że te osoby miały jakiś uszczerbek na
zdrowiu, a ja nabawiałam się kolejnych
spraw. Chodziłam na ustawki, za które mi płacono. Z tego co zarobiłam, to się
za to bawiłam.
Takie życie mi się podobało, nigdy nic
złego mi się nie stało, ale teraz wiem, że innym robiłam wielką krzywdę moim
zachowaniem. Doszło do tego, że wszyscy z moich bliskich mnie skreślili,
uważali, że ze mnie nic dobrego nie będzie, że jestem zniszczona i ja jestem ta
najgorsza, która nie ma do nikogo ani grosza szacunku.
Owszem, zgadzam się, taka właśnie
byłam. Do momentu kiedy na mojej drodze poznałam mego kochanego męża. To on
sprawił, że nauczyłam się szacunku, miłości, tolerancji do innych ludzi. Nie
było mu łatwo, bo ja nie byłam łatwa. Byłam bardzo niedostępna, nie widziałam
innego życia, prócz tego, które zbudowałam sama dla siebie.
Mój mąż przez wiele dni, miesięcy i lat
pracował nade mną i moim zachowaniem. Zostałam otoczona dużą miłością, troską,
poznawałam te uczucia dzięki niemu i nawet nie zauważyłam, jak to i kiedy się stało, że ja zaczęłam
traktować osoby koło siebie tak jak mój mąż
mnie, i dzięki temu poznałam moje nowe ja. Nie zdawałam sobie z tego
sprawy, że jest i można inaczej żyć, że można być na dnie społeczeństwa, a ktoś
podaje ci rękę i swoimi siłami ciągnie cię ku górze.
To mój mąż sprawił, że rodzina zaczęła
się do mnie przekonywać, że nie widzieli we mnie tylko samego zła, ale i
wartościowego, silnego człowieka, który jak chce, to potrafi.
Mój mąż we mnie uwierzył, za co mu
bardzo mocno dziękuję!