Co by było gdyby?

1-scan0278

Dzięki mojej cioci, która pracowała w kiosku i przywoziła nam góry komiksów, poznałam mojego pierwszego bohatera. Był to Batman, a ja miałam wtedy 10 lat i nieograniczone możliwości w naśladowaniu jego przygód. Tym bardziej, iż dziecięca moc wyobraźni jest nieskończona. Mogłam śmiało pobiec do lasu i walczyć z niewidzialnym wrogiem Jockerem czy Pingwinem. Czarna postać nietoperza imponowała mi pod każdym względem, ale czy mój bohater miał na mnie jakiś wpływ? Na pewno tak! Ponieważ tak samo jak on, chciałam być dobra, wspierać słabszych i niszczyć zło! Teraz jednak zastanawiam się nad genezą mojej postaci – idąc śladami Kubusia Puchatka powinnam mieć poważne zaburzenia osobowości. Trauma Brusa (Batmana) po stracie ukochanych rodziców oraz lęk przed nietoperzami miały znaczący wpływ na jego rozwój emocjonalny i duchowy. To znaczy, że i ja mając zaledwie 10 lat poprzez wybór takich a nie innych bohaterów, torowałam sobie ścieżkę życia?! Czy przez to, że oglądałam Lacky Luka, który gadał do konia, jeździłam samochodem bez prawa jazdy? Czy trafiłam do więzienia jak bracia Daltonowie, bo miś Yogi kradł koszyki piknikowe i dobrze mu się wiodło? A może zaczęłam brać narkotyki, bo Kubuś P. nadużywał miodu?!

Czy powinnam zatem podziękować cioci za komiksy, czy wręcz przeciwnie, oskarżyć ją o złamanie mi życia?!

Ag.U

Rysunek autorstwa Joshuy

16 thoughts on “Co by było gdyby?

  1. Dodaj do tego jeszcze Smurfy – toż to pierwotna przyczyna wypaczeń seksualnych, Gumisie zaczynające jakiekolwiek działanie dopiero po spożyciu magicznego napoju wyskokowego, i inne bajki promujące zagładę obyczajów i zgniliznę moralną. Do tego jeszcze na pewno miałaś trudne dzieciństwo (z kluczem na szyi, rodzice palili i pili piwo w twojej obecności, a w dodatku puszczali cię samopas na podwórko i nie organizowali kinderbali w MacDonaldzie), szkolną traumę (bo musiałaś przeczytać Anię z Zielonego Wzgórza, opanować na wyrywki tabliczkę mnożenia i zasady ortografii) i tak dalej.
    Dodaj do tego rzecz jasna straszliwą obojętność społeczeństwa, które nie poświęciło ci większej dozy uwagi jakiej potrzebowałaś do harmonijnego rozwoju. Może jeszcze Skarb Państwa i parę ministerstw, i konstytucję zaskarżysz, że nie zagwarantowała ci bezpiecznego dzieciństwa i komfortowych ławek oraz krzesełek w szkole i w domu – bo krzywy kręgosłup fizyczny wypacza kręgosłup moralny. Aha, no i koniecznie powinno dostać się rodzicom, za to że zezwolili i nie zareagowali na fakt czytywania przez dziecko zbrodniczej prasy o niszczycielskim wpływie na kształtującą się psychikę!

    Szczerze mówiąc – pierwszy wpis, który mi się spodobał literacko. Napisany z sensem, z ironią, z poczuciem humoru i dystansem. Bez nawoływań o zrozumienie, bez zapewniania o własnej niewinności i straszliwym zbiegu okoliczności, który przypadkiem zaowocował pobytem za kratkami. Bez skarg na ciężkie więzienne życie itd. Zastanawiałam się, co i jak ja bym pisała będąc na waszym miejscu… Wiadomo, to tylko gdybanie, bo teraz siedzę sobie sama w pokoju, za oknem mam piękny ciepły słoneczny dzień, za plecami drzwi, za drzwiami ulicę którą mogę iść do parku albo do sklepu, albo na obiad do losowo wybranej jadłodajni – więc w takiej scenerii równie udatnie będę sobie wyobrażała ciężki los polarników na biegunie jak i więzienne odcięcie. Z drugiej strony – od kilku lat mieszkam za granicą, rozmowy z rodziną skutecznie ogranicza kiepski internet i różnica czasu, niekoniecznie mogę zrobić to na co mam ochotę, różnica kulturowa czasem sprawia że czuję się jak na Marsie. Cóż, biorę to na klatę i nie płaczę że mi źle a ten emigracyjny świat taki inny, obcy i zły – bo wyjazd daleko daleko był moją własną decyzją. Wiem, co mówię najbliższym i jak relacjonuję codzienność. Znając siebie i swoje reakcje – pewnie w więzieniu też wstyd byłoby mi się wypłakiwać obcym osobom (bo nawet najbliższym nie skarżę się w gorszych chwilach) i trzymałabym podobnej stylistyki – ironii i absurdu.
    Nie zapominam, że autorka tego wpisu według tego co pisze o sobie – jest złodziejką i narkomanką na odwyku. Ale podoba mi się jej refleksja z tego posta, podoba mi się jej sposób pisania.
    Pozdrawiam,
    Magda

      1. Nie. Doceniam plusy i nie przeceniam minusów, mam co chciałam.
        Wyjazd bym moja świadoma decyzja, i w związku z tym po prostu trzeba się było zmierzyc z konsekwencjami. Z nowym, totalnie obcym językiem, innkultura, mentalnością, innym jedzeniem, innym napięciem w gniazdku, wizyta w sklepie spożywczym gdzie nic nie wygląda jak powinno według polskich standardow. z szefem zupełnie niekompatybilnym z europejskim stylem pracy, z sasiadami itp.
        Owszem dopada mnie żal tęsknoty i smutki ale pamiętam o tym, ze sama sobie taki los zafundowalam. teraz gdy w mojej rodzinie pojawił się kryzys i poważne problemy mogę sobie pozwolić na to żeby raz na 6 tygodni przylecec do Polski, ale gdy cos się wali na bieżąco nie ma mnie nmiejscu, czesto nie mam nawet bieżącego dostępu do infomacji- i tego mi zal. Z drugiej strony, gdybym była w Polsce wiele bym nie zdziałała. Wiem co dal mi wyjazd i wiem co zabrał – i cale szczęście za mój wyjazd nie muszę się wstydzić i cale szczęście mój wyjazd nie oznacza negatywnego zaświadczenia o niekaralnosci.
        Emigracje i wyrok w wiezieniu można w moim wypadku porównywać w kwestii:
        swiadomej decyzji w konkretnej sprawie i znajomości (nawet pobieznej) konsekwencji
        odcięcia od rodziny, przymusowego wyrwania ze środowiska i ograniczenia kontaktów
        oraz koniecznosci radzenia sobie z tym faktem i akceptowania wlasnej odpowiedzialności za taki a nie inny obrót spraw.

        1. No właśnie. Temat wyboru i odpowiedzialności za własne wybory przewija się tu uporczywie, ale głównie w komentarzach.
          Wczoraj w kościele w modlitwie wiernych było wezwanie o modlitwę się za więźniów, żeby czas spędzony w więzieniu wykorzystali na refleksję i zmianę swojego życia. Nie zdążyłam o tym napisać wczoraj a dziś już nie pamiętam dokładnego sformułowania. Ale jakoś tak to szło: wybór-odpowiedzialność-zmiana lub nie – jako indywidualny wybór każdego człowieka. Człowieka nikt nie skreśla, człowiek może skreślić się sam. A może też kreślić;) podobnie jak Iwona tę dziwo-babę na krokodylku;). Czy ona by mogła na tym dorabiać sprzedając swoje grafiki jako np. wzory dla tatuażystów?

        2. Dzieki za odpowiedz..ja mam właśnie problem z tym ,że ciągle się zastanawiam nad wyjazdem..z jednej strony chce a z drugiej ogrania mnie strach..ale musze go pokonać!!!

    1. Witaj, Magdo, nie bardzo rozumiem, co masz na myśli we wstępie komentarza, ale powiem Ci, że wychowałam się na wsi, nigdy nie nosiłam kulczy na szyi, bo mój dom był zawsze otwarty. Rodziców w dzieciństwie nigdy nie widziałam pod wpływem alkoholu, narkotyków, itd. Ani z Zielonego Wzgórza nigdy nie czytałam, a z nauką nie miałam problemu, bo przynosiłam świadectwa z czerwonym paskiem. Co do kinderbali w McDonaldzie to faktycznie na żadnym nie byłam, ale nic straconego, bo z dzieciństwa pamiętam dużo Słońca – Miłości i śmiechu.
      Dziękuję za bardzo miłe słowa, które mnie budują. Jestem bardzo zaskoczona tak pozytywnym odbiorem.
      Pozdrawiam serdecznie.
      Ag.U

  2. Świetny wpis. Naprawdę świetny. Życzę, byś prostowała swe splątane drogi (nawet jeśli niekoniecznie przez misia Yogi). Trzymaj się ciepło.

    1. Jasne że je wyprostuję :). Nie zrobię tego jednak od razu, ale na pewno Misia Yogi zostawię dla potomnych, ha ha ha.
      Pozdrawiam, Ag.U

  3. Ag.U, bardzo mi sie podoba Twoj wpis, masz niezly dystans do siebie i poczucie humoru. Trzymam kciuki i czekam na kolejny wpis!

    1. Dzięki za miłe słowa. Tak, potrafię śmiać się z siebie, ale też zastanawiać poważnie, czy to, co robię jest ok. To głupio brzmi, ale myślę o przeszłości i przyszłości realnie. Wiem, jaka jestem, choć często specjalnie „odwracam wzrok”.

  4. Czasem trzeba poszukać winnych. Wszyscy, tylko nie ja! Tysiące dzieci czyta komiksy, ogląda bajki itd… Ile z nich siedzi???
    Może przyczyny należy poszukać w domu, w sposobie wychowania, w doborze znajomych/przyjaciół, nie zwalać winy na misia Yogi czy Kubusia Puchatka?
    P.S. Uzależnienie od miodu prowadzi (najwyżej) do otyłości i cukrzycy, nie za kraty 😉
    Pozdrawiam

    1. Niom;). Ino żeby nie było jak z tą herbatą;). Jest o tym taki dowcip z morałem a morał mówi o tym, by zachować zdrowy rozsądek prowadząc badania statystyczne. Otóż ponad 90% sprawców wypadków drogowych piło kiedykolwiek herbatę (miało kontakt z tą substancją). 🙂 Korelacja (statystyczna) jest. Związku przyczynowo-skutkowego – faktycznie nie ma:) (w uproszczeniu mówiąc).
      Lektury/piosenki/filmy są dobre, złe, kiczowate, szkodliwe, wartościowe, głupie, pożyteczne – różne. Z pewnością jakoś tam wpływają na ukształtowanie ich odbiorcy. Na ile? Aaaa, tego to ja nie wiem. Wiem za to co innego, mianowicie iż tu znowu dochodzimy do poruszanego na tym blogu wielekroć tematu „wybór-czyn-odpowiedzialność z niego”. 🙂

  5. A ja się dziwię,że Magda nie odpowiedziała na moje pytanie i nie odniosła się do proponowanego przeze mnie filmu.To raz.A dwa,”odwyk”…?Nie nie sądzę.Autorka wpisu.Ag.U, siedzi w więzieniu,ale nie jest na odwyku.Proszę zapoznać się z odpowiednią terminologią najpierw.Tertio.Moja v-ce dyrektorka w ogólniaku,laaaata lateczne temu,to było bodajże rok przed maturą?…nie pamiętam…w rozmowie ze mną ,stwierdziła,-„uważaj na to czy tamto, bo ludzie uwielbiają labelling,wiesz,co to? to etykietkowanie.I nawet,jeśli diametralnie się zmienisz,to po latach ludzie,którzy szufladkują innych i tak będą mówili,zobaczywszy Cię gdzieś-o,to ona…ta czarna,ta (takaśmakaowaka;)),mimo iż będziesz kompletnie inną osobą.”
    I tu mamy sztandarowy przykład! Dziewczyny z pierdla i „strona druga” ,podkreślająca na każdym kroku: („żyjecie za nasze pieniądze!nie zmienicie się nigdy!więcej refleksji!”)czyli:dajemy Wam praktycznie zerowe szanse,jesteście śmietnikiem społeczeństwa,jak i ci,którzy się dowartościowują („ja jestem emigrantką,ah-ah-ah,ciężko tyram,robię to to i to,jestem WZOREM!a wy nikim,blah-blah,blah.).Od początku istnienia bloga widzę tylko przepychanki.Tak,tak,bardzo dużo wody upłynie,zanim ludzie przestaną być tak nienawistni i etykietkujący.Z punktu widzenia MOJEGO,ja mam w d…czy przedstawiam sobą „więcej” niż jakiś więzień,czy „mniej” i nie koncentruję się na tym,czy ktoś zasługuje na przejażdżkę do death row tylko dlatego,że napisał o dobrym jedzeniu albo ładnej bluzce jako szczycie marzeń.Resocjalizację pozostawmy tym,którzy się naprawdę na niej znają.Nie bronię więźniarek,ale ktoś,kto wymaga od nich „głębokich refleksji” na łamach bloga w onecie,do tego otoczonych kozakującymi koleżankami, bez możliwości wyjścia za drzwi,tak jak my,gdy nam ktoś „nie pasuje”, chyba myśli jak 5-letni dzieciak i proponuję w tym momencie „use your brain” (skoro ma czas na smażenie wielozdaniowych elaboratów) i zastanowienia się na tym,że jednak niekoniecznie psychika tych pań jest dokładnie tak ukształtowana jak autorki,której to rodzice kazali odkupić rozbity Bolesławiec.Szanowna specjalistka od pracy z podopiecznymi w ośrodku,nie zdająca sobie z tego sprawy.Hm….Przypomina mi się na jednym z forów internetowych niejaka matka młodego chłopaka,narkomana.Matka ta pracowała zawodowo z tzw trudną młodzieżą.Rodzice wykształceni,choć rozwiedzeni,dobrobyt w domu,zero alkoholu.Żadna patologiczna rodzinka,prawda?A jednak,mamuśka była tak nafaszerowana jadem w stosunku do wszystkich pogrążonych w nałogu ludzi,że skończyło się wyzywaniem wszystkich od „zasranych,zaplutych ćpunów-zakały społeczeństwa”oraz jednej z dziewczyn,która wpadła na forum poprosić o pomoc.Nawiasem mówiąc,znam osobiście dwie kobiety,które były długi czas narkomankami i też siedziały w więzieniach i po latach postanowiły ZMIENIĆ SWOJE ŻYCIE:) i są kompletnie innymi osobami.A jedna z nich pracuje w Szwecji,robiąc przepiękne witraże-ale nie w fabryce,jest artystką-wolnym strzelcem:).
    Ja mam dobrą samoocenę.Nie potrzebuję się wywyższać kosztem innych,by poczuć się lepszą.Jeśli już w ogóle konkuruję,to z przeciwnikiem równym sobie-to jest i fair i inteligentnie,a poza tym nie będę naprawiaczem świata za wszelką cenę.Spotkałam w życiu i dobro i zło.Zostałam pobita za granicą tak,że do dziś mam blizny na twarzy,za to,że przepuszczając w drzwiach do toalety na dworcu autobusowym,nieprawidłowo powiedziałam do dwóch młodych nazistek,” alstublieft”.Zostałam też okradziona przez Polaków za granicą.Zostałam w wyjątkowo perfidny sposób,w kraju,dzięki koleżance z pracy,z niej zwolniona,gdyż bardzo chciała objąć moje stanowisko.Ale też pamiętam mnóstwo dobrych rzeczy i wiem,że nie można zmienić świata i umysłów ludzkich za wszelką cenę,a mentoring jest dobry w odniesieniu do uczenia psa niesikania na dywan.Gdy miałam 3 czy 4 lata,ukradłam (powiedziane na wyrost) orzech laskowy ze straganu na oczach mojej matki.Za komuny te luksusy były drogie,a ja jestem już od paru latek ryczącą …;).Nie,nikt nie zrobił awantury z piorunami,nikt mi nie mówił,że to brzydko,źle etc.Moja matka przyszła ze mną do domu i podzieliła orzech na pół.Była na mnie przez całą drogę obrażona.Nikt mi nie musiał mówić,nie kradnij.Wszystko zależy od natury i tego,jak jesteś ukształtowany.Jeden będzie kradł,drugi nie będzie.Owszem,tak,jest jedna rzecz,której nie potrafię pojąć.Nie umiem zrozumieć,jak można kogoś zabić dla zysku,dla zabawy albo dla ukrycia innego przestępstwa(zabójczynie swoich dręczycieli niejako rozumiem i jestem w stanie rozgrzeszyć).Nie rozgrzeszam płatnych morderców,imprezowych morderców,a morderstwa na tle rabunkowym wydają mi się szczytem bestialstwa.Koniec! Kropka.ZAWSZE ISTNIEJE WYJŚCIE Z SYTUACJI.I o tym trzeba pamiętać.Kiedy miałam 20 lat,zgubiłam pieniądze mojej szefowej,to było dużo-300 zł w 1994 roku-i nikogo nie skrzywdziłam,nie zabiłam,nie okradłam ani nie oszukałam.Czasem też dobrze jest POPROSIĆ O POMOC,JEŚLI MA SIĘ PROBLEM,ALE NA TYLE GŁOŚNO,żeby ktoś nas usłyszał,bo niektórzy ludzie proszą za cicho…..

    Natomiast do osób blogujących ,jak i odpowiadających…przykro mi to mówić,ale jestem osobą,która bardzo lubi różnorodność w czytaniu,pisaniu i warunkach,w jakich żyję.Wszystko szybko mi się nudzi,potrzebuję nowych doznań emocjonalnych oraz odmiennej tematyki.Będę odwiedzała Wasz blog,ale na pewno nie tak często,jak wcześniej.Zajrzę raz na parę tygodni,może rzadziej.Natomiast z prywatnego punktu widzenia-jest ideą beznadziejną,by społeczeństwo po drugiej stronie kraty zmieniło swoje nastawienie do więźniów,przynajmniej w naszym kraju.Bo tutaj wszystko kuleje;) Resocjalizacja tyż;).
    Zdravo.

  6. witam,

    Na tego bloga zaglądam od kilku tygodni…

    Spodobał mi sie Twoj wpis i odczytuje jego drugie dno…

    To,co przydarzyło nam sie w zyciu, kiedy dorastaliśmy ma na pewno niebagatelny wpływ na nasze „teraz” ale niekoniecznie musi miec wpływ na nasza przyszłość.To od nas zależy, co zrobimy z naszym życiem i, w którym kierunku je poprowadzimy.

    Znam mnostwo ludzi z pokiereszowaną dusza, rozdartym sercem i ropiejacymi ranami, ktorzy dzięki Jezusowi Chrystusowi i Jego łasce oraz ofiarowanej, darowanej mocy Ducha Swietego CAŁKOWICIE zmienili kierunek swojego zycia.Bo ON gdy przychodzi, daje człowiekowi całkiem nowe serce, nowe pragnienia i marzenia, odkrywa sens istnienia.:-)

    Zrobił to dla mnie,zrobił to dla mojego męża, ktory był narkomanem, zrobił to dla wielu znanych mi osobiście ludzi.Dal możliwość prowadzenia całkiem INNEGO zycia, pełnego pokoju, radości pomimo problemów, ktore jak to w zyciu bywa nie omijają ludzi…

    Odszukałam w necie historie pewnego człowieka, nazywa sie Piotr Stepniak i 25 lat przesiedział w więzieniu, ale teraz jest kimś zupełnie innym niz był kiedys.Bog dał mu nowe, współczujące serce, dał mu zonę, dał mu dom i dał mu pragnienie mówienia innym, ze zycie moze stać sie inne, pełne sensu i milosci…

    Wklejam zatem jego historie:

    „Świadectwo Geparda”.
    Dwa­dzie­ścia czte­ry lata prze­sie­dzia­łem w wię­zie­niu. Kra­dłem, ra­bo­wa­łem, ścią­ga­łem ha­ra­cze, han­dlo­wa­łem nar­ko­ty­ka­mi i bro­nią. Moje ręce wiele razy ocie­ka­ły krwią. Nie było dla mnie na­dziei. Pod­rzy­na­łem sobie gar­dło, ale nie po­tra­fi­łem umrzeć. Jezus miał dla mnie inny plan.

    Stoję tu, a za mną jest dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć gro­bów. Dzie­więć­dzie­się­ciu dzie­wię­ciu fa­ce­tów ta­kich jak ja, bo tylko jeden na stu wy­cho­dzi z tego pie­kła. To tak jak­byś wziął splu­wę, która ma sto po­ci­sków. Ła­du­jesz dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć, krę­cisz bęb­nem, przy­sta­wiasz pi­sto­let do głowy, po­cią­gasz za spust. Jaką masz pew­ność, że tra­fisz na pustą ko­mo­rę? Jaką masz pew­ność?

    Ja mia­łem swoje ma­rze­nia, swoje plany, swój nor­mal­ny dom, ro­dzi­ców. Ale po­ja­wił się al­ko­hol i mój dom opu­sto­szał:

    – Moja matka zo­sta­ła za­mor­do­wa­na

    – Mój oj­ciec zapił się na śmierć

    – Mój star­szy brat zapił się na śmierć

    – Młod­sze­go brata nawet nie znam

    Moje ma­rze­nia za­czę­ły krę­cić się w kółko. Kra­dłem, biłem, ra­bo­wa­łem. Han­dlo­wa­łem nar­ko­ty­ka­mi, bro­nią. Strze­la­łem do ludzi, inni strze­la­li do mnie. I nic tego nie po­tra­fi­ło zmie­nić – żadna kara, żadne wię­zie­nie, żadna re­so­cja­li­za­cja, te­ra­pia, psy­cho­lo­dzy. Nic. Nawet trupy, które pa­da­ły do­oko­ła mnie. Z mojej grupy prze­ży­ły tylko trzy osoby. Dwa­dzie­ścia sie­dem osób zgi­nę­ło – zo­sta­li za­bi­ci, po­peł­ni­li sa­mo­bój­stwo, za­ćpa­li się. Nie­waż­ne. Nie żyją.

    Byłem ban­dy­tą. Mia­łem wła­sną wizję na życie. Prze­sie­dzia­łem dwa­dzie­ścia czte­ry lata w wię­zie­niach. Nie było już dla mnie na­dziei. Osiem razy pró­bo­wa­łem po­peł­nić sa­mo­bój­stwo. Pod­rzy­na­łem sobie gar­dło, ale nie po­tra­fi­łem umrzeć. I wtedy pod­szedł na spa­cer­nia­ku do mnie ten czło­wiek, inny wię­zień. Po­wie­dział trzy słowa – Jezus Cię kocha.

    Wpa­dłem w szał, jaki Jezus? Rzu­ci­łem się na tego go­ścia, ska­to­wa­łem go. Tra­fił na ostry dyżur. Nie oskar­żył mnie, nie zło­rze­czył, nie prze­kli­nał. Mo­dlił się za mnie. Nie­wie­le czasu mi­nę­ło i ja sam pa­dłem na ko­la­na. Za­czą­łem się mo­dlić, bo wszyst­kie­go już pró­bo­wa­łem w swoim życiu, tylko nie Je­zu­sa. On wy­rwał mi serce z ka­mie­nia i dał nowe, mię­si­ste. Zmie­nił moje życie. Uczy­nił wol­nym. Dla­te­go stoję tu przed wami, daję świa­dec­two, że­by­ście póź­niej nie po­wie­dzie­li – nikt nam tego nie uświa­do­mił, nie mówił. Ja mówię. Jezus Cię kocha.

    Ka­za­nie Pio­tra Stęp­nia­ka nio­sło się po małej sali w jed­nej z po­znań­skich szkół śred­nich. W ław­kach jakaś setka li­ce­ali­stów, przed nimi po­tęż­ny męż­czy­zna w dre­sie – raz krzy­czy, raz ści­sza głos, raz robi pauzy, które tylko po­tę­gu­ją wra­że­nie wy­po­wia­da­nych słów. Lek­cja inna niż wszyst­kie. Lek­cja życia.

    Piotr Stęp­niak. W prze­stęp­czym świat­ku bar­dziej znany jako „Ge­pard”. 47 lat, z czego 24 spę­dzo­ne w kry­mi­na­le, prze­waż­nie w „en­kach”, czyli w ce­lach prze­zna­czo­nych dla naj­bar­dziej nie­bez­piecz­nych ban­dy­tów. Na ta­kich spo­tka­niach, jak to w Po­zna­niu Stęp­niak czę­sto opo­wia­da, że wi­dział tylko dwóch ludzi dzien­nie – straż­ni­ka i in­ne­go więź­nia, z któ­rym kla­wi­sze wy­pro­wa­dza­li go na spa­ce­ry.

    Opo­wia­da dużo. O dzie­ciń­stwie, o oj­cu-kel­ne­rze, który naj­pierw pił sam, a potem wcią­gnął w nałóg żonę, czyli matkę Pio­tra. O pierw­szych kra­dzie­żach, na po­cząt­ku tylko je­dze­nia, by za­sy­cić głód, ale póź­niej już o zło­dziej­skich sko­kach na kio­ski, skle­py, domy. O pierw­szym po­by­cie w po­praw­cza­ku, w wieku trzy­na­stu lat, o bój­kach, uciecz­kach, tu­łacz­ce od za­kła­du do za­kła­du.

    – Byłem skin­he­adem, sza­li­kow­cem Ślą­ska Wro­cław. Nie­na­wi­dzi­łem Żydów, Cy­ga­nów, ko­lo­ro­wych. Moje ręce wiele razy były za­krwa­wio­ne. Może nawet kogoś za­bi­łem, nie wiem tego – mówił do po­znań­skich li­ce­ali­stów.

    Kie­dyś zo­sta­łem strasz­nie po­bi­ty i do­zna­łem uszko­dze­nia oka. Za­czą­łem się dusić, a ból głowy był nie do znie­sie­nia.

    Opo­wia­da dużo o wię­zie­niu. Było na­praw­dę sporo po­wo­dów, żeby tam tra­fił. Han­del ludź­mi, bro­nią, nar­ko­ty­ka­mi, nie­le­gal­nym al­ko­ho­lem. Do tego ha­ra­cze, wy­mu­sze­nia, udział w zor­ga­ni­zo­wa­nej gru­pie prze­stęp­czej. „Ge­pard” rósł w ban­dyc­kiej hie­rar­chii. Tyle razy ucie­kał i wsz­czy­nał bunty, że w wię­zie­niach trzy­ma­no go w izo­lat­kach, w ce­lach dla nie­bez­piecz­nych prze­stęp­ców.

    W wię­zie­niu do­wie­dział się, że ma raka. Tak wspo­mi­na tam­ten dzień: – Za­czą­łem wa­rio­wać, wda­wa­łem się w bójki nawet z funk­cjo­na­riu­sza­mi. Kie­dyś zo­sta­łem strasz­nie po­bi­ty i do­zna­łem uszko­dze­nia oka. Za­czą­łem się dusić, a ból głowy był nie do znie­sie­nia. Za­bra­no mnie do szpi­ta­la, a póź­niej do Cen­trum On­ko­lo­gii w Gli­wi­cach. Le­ka­rze od­kry­li w moim oku raka, stwier­dzi­li, że nic nie da się zro­bić, bo przy ope­ra­cji na­stą­pią prze­rzu­ty. Po­wie­dzie­li mi: ko­rzy­staj z życia. A ja wtedy mia­łem per­spek­ty­wę pięt­na­stu lat wię­zie­nia. Wró­ci­łem do wię­zie­nia. Jak tu ko­rzy­stać z życia? Rzu­ci­łem się w szyby, chcąc po­peł­nić sa­mo­bój­stwo, ale mnie od­ra­to­wa­li. Stąd bli­zny na mojej twa­rzy. W sumie osiem razy chcia­łem ode­brać sobie życie, pod­rzy­na­jąc sobie gar­dło, aortę, żyły.

    Na­wró­ce­nie

    Kiedy na spa­ce­rze usły­szał – Jezus Cię kocha wpadł w szał, za­ata­ko­wał. Póź­niej jed­nak za­czął my­śleć, czy­tać, wresz­cie mo­dlić się. Wy­cho­dził z wię­zie­nia, jako inny czło­wiek. Stary świat upo­mniał się o niego. Gang­ste­rzy wpa­dli do ko­ścio­ła, przy­sta­wi­li mu nóż do gar­dła. Było groź­nie, ale ro­ze­szło się po ko­ściach. „Ge­par­do­wi” w końcu dali spo­kój. Nie na­le­żał już do tam­tej rze­czy­wi­sto­ści.

    Jego nowy świat to ro­dzi­na – żona, dzie­ci. I Ewan­ge­lia. Piotr jeź­dzi po całym kraju i daje świa­dec­two wiary. Jest w Po­zna­niu, War­sza­wie, Kiel­cach, ale też w mniej­szych miej­sco­wo­ściach. Jeź­dzi po szko­łach, wię­zie­niach, po­praw­cza­kach. Opo­wia­da, opo­wia­da, opo­wia­da…

    Piotr: – Je­stem wol­nym czło­wie­kiem. Już nie pocą mi się ręce, gdy na ulicy widzę po­li­cję, już nikt do mnie nie strze­la, nie chce mnie zabić. Już nie krad­nę, nie ra­bu­ję. Uwie­rzy­łem, że jest ktoś kto mnie kocha, komu je­stem po­trzeb­ny. Wiem po co żyje i dla kogo.

    Na ta­kich spo­tka­niach nie jest sam. Razem z nim Antek, Irek, Mar­cin, Klau­dia. Boża Banda By­łych Ban­dy­tów. Każdy ma swoją lek­cję życia do opo­wie­dze­nia, swoje świa­dec­two.

    Klau­dia: – Mój oj­ciec pił, bił i zdra­dzał mamę, lał mnie i sio­strę. Obie­ca­łam sobie, że będę inna, ale przy­szedł czas, że i ja chcia­łam być wy­zwo­lo­na i wolna, a wol­ność da­wa­ła wódka. Mia­łam trzy­na­ście lat, jak za­czę­łam pić. Piłam przez kilka lat. Wła­ści­wie nie piłam, tylko chla­łam na po­tę­gę. Al­ko­hol wy­płu­kał z mo­je­go życia wszyst­ko. Nie­na­wi­dzi­łam ludzi, nie­na­wi­dzi­łam sie­bie. Nie sza­no­wa­łam mojej matki. Le­ka­rze zdia­gno­zo­wa­li u niej no­wo­twór, da­wa­li jej tylko kilka lat życia, a ja się do niej po pro­stu prze­sta­łam od­zy­wać. Wy­pro­wa­dzi­łam się z domu, przez ponad rok nie mie­li­śmy ze sobą kon­tak­tu. W końcu mój chło­pak wy­rzu­cił mnie na ulicę. Po­szłam się upić, bo wia­do­mo, był powód. I kiedy wy­mio­to­wa­łam w to­a­le­cie, usły­sza­łam, jak ktoś pyta – Klau­dia, co ty ro­bisz ze swoim ży­ciem? Od lipca nie piję. Mam 22 lata. Po­zna­ję moją mamę na nowo, uczę się znów ją ko­chać. Wtedy w to­a­le­cie, sły­sza­łam Je­zu­sa.

    Mar­cin: – Od dziec­ka byłem out­si­de­rem. Przez to jak mówię, jak wy­glą­dam. Nar­ko­ty­ki po­zwa­la­ły mi my­śleć, że je­stem kimś innym. Ćpa­łem każ­de­go dnia. Tra­fi­łem na de­toks, póź­niej do ośrod­ka dla uza­leż­nio­nych. Byłem tak prze­ćpa­ny, że nie po­tra­fi­łem wsiąść sam do po­cią­gu, ktoś mu­siał się mną opie­ko­wać. Ale ni­cze­go mnie to nie na­uczy­ło. Za każ­dym razem wra­ca­łem na ulicę. Bra­łem coraz wię­cej, aż w końcu pękł mi żo­łą­dek. Le­ka­rze ledwo mnie ura­to­wa­li. Dziś mam po­zszy­wa­ny żo­łą­dek, po­zszy­wa­ną dwu­nast­ni­cę i je­li­ta. Był mo­ment, że chcia­łem ze sobą skoń­czyć. Ale prze­mó­wił do mnie Jezus, wy­cią­gnął do mnie rękę.

    Dziś co­dzien­nie czy­tam Bi­blię. Tam jest za­pi­sa­ne moje szczę­ście.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *