Zagrajmy razem!

Któregoś dnia miałyśmy zajęcia z Elą Wroną, na które przygotowała kartki w wydrukowanymi różnego rodzaju pytaniami. Poszczególne pytania wyrywałyśmy i na odwrocie pisałyśmy imię osoby, do której dane pytanie kierujemy. Podawałyśmy anonimowo, żeby nie było wiadomo, kto które zadał.

Postanowiłam, że mogę poniekąd 1) dokończyć zabawę na blogu, a 2) rozwinąć ją, bo może ktoś z Czytaczy też zechce coś o sobie powiedzieć udzielając odpowiedzi na te same pytania.

Oto moje pytanie: jaki dźwięk kochasz?

A oto moja odpowiedź.

Lubię muzykę w ogóle. Nie słucham tylko disco polo, bo działa to na mnie jak przysłowiowa płachta na byka. Nie przepadam za tzw. polskim hip-hopem. A poza tym znajduję coś dla siebie w każdym stylu muzycznym.

Co do dźwięku – to lubię dźwięk padającego deszczu, brzmienie głosu lidera grupy Depeche Mode.

Nie wiem, czy jest taki dźwięk, który kocham, ale najbliżej tego teraz umieściłabym ciszę, bo tej mi chyba najbardziej brakuje. Szum lasu też jest przyjemny dla mojego ucha, no i uwielbiam szelest liści w parku, które jesienią zalegają w alejkach.

Małgosia

Przerwa w karze

Jest 8 maja 2015 roku. Nigdy w życiu nawet o tym nie myślałam. W zakładzie karnym przebywałam od trzech lat i pół roku i drugie tyle miałam do końca. W porze obiadowej przyszła po mnie oddziałowa i powiedziała, że mam iść do wychowawcy. Trochę mnie to zdziwiło, gdyż tego dnia nigdzie się nie zapisywałam. Zaczęłam się dopytywać, do jakiego wychowawcy mam iść. A oddziałowa powiedziała, że do kulturalno-oświatowego. Zdziwiło mnie to jeszcze bardziej, bo do niego tym bardziej się nie zapisywałam na spotkanie. Wyszłam z celi i nawet nie usłyszałam, że oddziałowa powiedziała do moich koleżanek, że mają mnie spakować. Jak dotarłam, pani wychowawczyni kazała mi usiąść i powiedziała, że ma dla mnie dobrą wiadomość: idę do domu. Po prostu oszalałam z radości. Nie mogłam w to uwierzyć, jak to??? Przecież mam jeszcze tyle lat do końca kary. Okazało się, że zakład karny wystąpił o przerwę w mojej karze, a ja nic o tym nie wiedziałam. Kiedy wyszłam od wychowawcy z radości krzyczałam na cały korytarz, płakałam ze szczęścia. Jak weszłam na celę, żeby się spakować, dziewczyny szalały razem ze mną. Nie miałam dużo czasu, żeby się spakować i z nimi pożegnać. Chyba nigdy nie przeżyłam czegoś tak pięknego. Jak już szłam do bramy, nadal nie wierzyłam, że to się dzieje naprawdę. Gdy wyszłam za bramę, myślałam, że to jakiś sen, lecz to się działo rzeczywiście. Był piękny dzień, po prostu wymarzona pogoda na wyjście z więzienia. Doszłam do sklepu. Kupiłam paczkę ulubionych papierosów i napój (nie alkohol, bo nie piję). Usiadłam na murku niedaleko sklepu i paląc papierosa próbowałam jakoś uwierzyć w to, że to się dzieje naprawdę. Jednak ciężko było mi uwierzyć. Doszłam do autobusu i jadąc podziwiałam, jak dziecko, wszystko co mijałam. Chciało mi się krzyczeć na cały głos w tym autobusie: „Jestem wolna!”. Ale bałam się, że ludzie będą mnie uważali za wariatkę. I tak miałam wrażenie, że wszyscy patrzą na mnie i wiedzą, skąd wyszłam. Lecz to pewnie było tylko moje wrażenie. Ponad trzy lata spędziłam w izolacji, gdzie na krok nikt mnie samej nie puszczał. Sama nie mogłam nigdzie wyjść, a tu samiutka jadę autobusem. Pamiętam, jak wsiadła para z dzieckiem do tego autobusu i to śliczne dzieciątko tak się pięknie do mnie uśmiechało. To było dla mnie cudowne, bo przez trzy lata nie widziałam żadnego dziecka.

Dojechałam do siebie na dzielnicę i idąc patrzyłam, ile się zmieniło. Nie mogłam uwierzyć, że wybudowano blok naprzeciwko mojego i ta szara, ponura dzielnica dziś wygląda pięknie i kolorowo, zupełnie inaczej. Ale tego dnia wszystko wyglądało piękniej niż zawsze.

Weszłam do siebie na klatkę i nadal nie wierzyłam, że zaraz będę u siebie w domu.

Zostawiłam torbę i pojechałam do znajomej, z którą kiedyś przebywałam w zakładzie karnym. Nie widziałyśmy się prawie rok, ale często rozmawiałyśmy przez telefon i bardzo się ucieszyłam, jak ją zobaczyłam. Przez weekend odpoczywałam i oswajałam się z wolnością. A od poniedziałku zaczęłam załatwiać wszystkie pilne sprawy. Okazało się, że jest dużo rzeczy do pozałatwiania i muszę to zrobić wszystko sama. Przez tyle czasu, jak przebywałam w zakładzie, to ktoś za mnie decydował i załatwiał większość spraw. A tu wszystko na mojej głowie. Wszystko musiałam zaczynać od nowa, łącznie z załatwieniem nowego mieszkania, gdyż niestety to, w którym byłam, zostało zadłużone i musiałam je opuścić.

Ciężko było to wszystko od nowa budować. I ta myśl, że niezależnie od tego, czego bym nie zrobiła i tak będę musiała wrócić do więzienia. Że tak naprawdę nic nie mogę zbudować, bo i tak będę musiała to zostawić. To było straszne. Niby tu cieszyłam się wolnością, ale cały czas w głowie był ten strach, że muszę wrócić i znowu koniec z chodzeniem samemu, spaniem we własnym łóżku, jedzeniem tego, co sama sobie ugotuję no i z tym, że sama o wszystkim decyduję.

Poznałam nawet chłopaka, któremu powiedziałam o tym wszystkim. Że będę musiała wrócić do więzienia. On jednak twierdził, że nie ma to dla niego znaczenia, chce być ze mną i jak wrócę do aresztu, to będzie czekał. Oczywiście nie czeka. Ale ja wiedziałam, że tak się stanie. A jednak choć przez chwilę chciałam być szczęśliwa.

Starałam się czerpać jak najwięcej tej wolności, póki mogłam. Jakby to miało mi dać siłę i energię na powrót do tego miejsca.

Tak pięknie było, że rok, który miałam na wolności, minął mi jak tydzień.

Do więzienia wróciłam bardziej wyciszona, spokojniejsza, że załatwiłam dużo bardzo ważnych dla mnie spraw. Naczerpałam energii na odbycie reszty kary i teraz spokojnie czekam znowu na ten cudowny dzień, w którym opuszczę te mury. Tylko teraz to będzie jeszcze wspanialsze, bo już nie będę musiała się bać. Po prostu wrócę już na stałe do swojego domu i łóżeczka.

Magda

Kolejny urlop…

To już rok! To już rok jak się nie odzywałam, ale też kolejny rok przepracowany, kolejny urlop – oby nie przenudzony.

Może to dziwnie zabrzmi, ale szybko zleciał mi ten rok! Jak się go „odhacza”, to się jakoś nie dzieli go na te wszystkie sytuacje, które się zdarzyły, na decyzje, które trzeba było podjąć, na ludzi, śmiech, płacz, telefony czy widzenia. Należę do osadzonych, które żyją długo w więzieniu, żyłam od widzenia do widzenia, od telefonu do telefonu, jednak fakt kolejnego urlopu świadczy o tym, że też codziennie wychodzę do pracy i też z niej wracam 🙂 Nie da rady inaczej, jestem zatrudniona na terenie jednostki.

Kiedyś jak przechodziłam okres buntu (cholera wie, do kogo), to mówiłam, że nie będę dla nich robić (nich to więzienie), miałam w miarę pomoc materialną, przebywałam w innym zakładzie karnym, gdzie też zupełnie inaczej się żyje i nie widziało mi się iść do pracy. Lata tutaj i ogrom sytuacji po tamtej stronie spowodowały, że nie dało się tak żyć.

Nie wytrzyma się zbyt długo w zamkniętej celi i trzeba też coś zrobić dla innych, odciążyć ich, nie dzwonić z zapytaniem, czy wysłali parę groszy np. na papierosy. Najpierw podjęłam decyzję o rzuceniu palenia (wytrzymałam wtedy 8 miesięcy) i poszłam do pierwszej pracy. Wtedy, parę lat temu, pracowałam na 50% i wszystko wydawałam w kantynie na siebie. Teraz pracuje na 7/8, od pięciu lat nie palę, przelewam „parę złotych” na swoje konto i zawsze na coś mam. Co miesiąc sama doładowuję kartę telegrosika i to jest mój spokój – nie, że mam z czego dzwonić, tylko że rodzina nie musi z własnej puli za to płacić.

Praca jest potrzebna, rozumie się to wcześniej albo później i bez względu na to, czy ma się pomoc czy nie. Wychodzi się z celi (ja dodatkowo z celi, gdzie w oknie jest pleksa) i przez 7 godzin ma zajęcie. Ja pracuję na pralni, poruszam się po znacznie większej powierzchni jak cela (nawet przy pralce robię wymachy nóg ;)), przez okno widzę jadące pociągi, a jak się jeden zatrzyma, to nawet twarze ludzi… często patrzą w naszą stronę. Na koniec pracy mogę skorzystać z prysznica (komfort dla osoby z zamka). Po 16-tej mogę pójść na spacer, wykonać telefon i dzień się kończy. Minusem w pralni jest hałas, ale przywykłam… chociaż nieraz słyszę od mamy przez telefon: -” Czego się tak drzesz?”, ale cóż, po dziesiątym wpłynie wynagrodzenie i znowu na karteczce będę obliczać, ile mogę wydać na telegrosik, okulary korekcyjne i coś tam jeszcze dla taty. Ani razu nie miałam dnia, żeby nie chciało mi się wstać do pracy. Bywały za to dni, że chciałam wracać do celi, ale nigdy, żeby nie wyjść z niej.

Może i znajdą się tacy, którzy teraz będą chcieli jakimś mięskiem rzucić, ale myślę, że urlop w tym miejscu nie powinien być przymusowy. Do tego mi wiecznie przysługuje w październiku, tak że ze spaceru wracam w pochlapanych spodniach, bo biegam!

Ale w tym roku dostałam „nagrodę” dodatkową: Wenezuelkę w celi! Co chwilę muszę sięgać po słownik, ale to jest fajne i nawet śmiesznie.

Także dzisiaj już uciekam i: mis atentos saludos!

Życzę dużo powodów do uśmiechu
Pełnoletnia.

Jola Koral – pożegnanie

 

Odeszła od nas Jola Koral. Była świetną dziennikarką, reportażystką, zaangażowaną społecznie. Była współtwórczynią tego bloga. Dobrym, dającym siebie innym człowiekiem.

Redakcja

Z zamka na półotworek

Ostatnio została mi zmieniona podgrupa, w której odbywam karę i postanowiłam, że opiszę Wam różnice pomiędzy nimi.

 P1, czyli oddział zamknięty zwany zamkiem, to „najgorsza” podgrupa w więzieniu. Jest tu najmniej przywilejów. Na przykład cela pozostaje zamknięta przez całą dobę, są dwa widzenia w miesiącu, kiedy rodzina może nas odwiedzać i nie można wychodzić poza celę w swoich ciuchach.

 P2, czyli oddział półotwarty zwany półotworkiem, to jest grupa trochę „lepsza”, jeśli chodzi o przywileje. Cela jest otwarta od 7.30 do 18.30. Mamy jedno widzenie więcej, czyli trzy w miesiącu. Możemy nosić swoje ciuchy. Mamy lepszy dostęp do telefonu.

Kiedy przenieśli mnie z zamka na półotworek bardzo się cieszyłam. Jednak na początku było mi trochę dziwnie. Gdy wyszłam na korytarz, szybko wracałam do celi, bo na zamku przyzwyczaiłam się do tego, że mogłam chodzić tylko tam, gdzie mi kazano. Do wychowawcy, na łaźnię i takie tam, bez żadnych wędrówek. A teraz mogę iść do znajomych, na tzw. chałupki, sama wychodzę do telefonu, mogę założyć swoje ciuchy. Powiem szczerze, że bez mundurka przez jakiś czas na półotworku czułam się jakbym była na golasa.

Do dobrych rzeczy, jak wiadomo, człowiek szybko się przyzwyczaja i tylko przyjaciół z zamka brak. Ale i na to przyjdzie czas, kiedy wszystko będzie na swoim miejscu.

Monika

Podziękowania

Chciałybyśmy serdecznie podziękować Michałowi za częste odwiedziny w naszej „krainie 1000 zamków i 1 klucza”. Tak naprawdę dziękujemy wszystkim wolontariuszom, którzy przychodzą tu, aby nas czegoś nauczyć, coś pokazać, a przede wszystkim dziewczynom z Fundacji „Dom Kultury”, bo to one wkładają w te spotkania najwięcej pracy, aby nam to umożliwić.

Jednak najbardziej zainteresował nas Michał w ostatnim czasie. Nie tylko dlatego, że jest przystojnym mężczyzną, ale też dlatego, że tak naprawdę przychodzi tu nie po to, aby nauczyć nas jak się robi np. ikony czy skrzynki na kwiaty (oczywiście to nam się bardzo podoba i jest potrzebne). Michał uczy nas czegoś innego – uczy nas jak po prostu być zwykłym człowiekiem, który przejmuje się losem innych osób nie do końca tolerowanych przez nasze społeczeństwo. I to jest piękne.

Jeszcze raz dziękujemy i zapraszamy ponownie. A Was, Dziewczyny z Fundacji (Justyna, Ela, Gosia, Beata), wiecie, że kochamy za to wszystko.

PS. Michał, dzięki za „Ptasie mleczko”.

Magda, Poli, Miśka