KULTURA NA ZAMKU – C.D.

2-DSC_1512

Miałam zamiar odpisać na ten temat konkretnie do jednej osoby, ale wydaje mi się, że mogę szerzej – a nawet nie tyle mogę, co powinnam. Różnie można oceniać to, co dzieje się w zakładach karnych pod kątem zajęć kulturalnych. Wg mnie – całe szczęście, że coś się w ogóle ruszyło i całe szczęście, że o tym się zaczęło mówić. Może to wszystko co robimy nie jest na solidnym poziomie artystycznym, ale dobrze, że znaleźli się tacy ludzie, którzy, po pierwsze – chcą nam pokazywać, czym się zajmują i po drugie – chcą przychodzić do skazańców i oddawać im swój czas. Kiedy ktoś patrzy na filmik, o którym mówi Blaupunkt, to może widzi przemówienia, pioseneczki i malowanie płotka, ale dla osób, które w tym uczestniczą i patrzą z perspektywy skazanej – to impreza na jakiej nie było cię od lat i nawet samo to czyni takie spotkanie wyjątkowym. Jeżeli chodzi o dostęp do różnego rodzaju zajęć, które organizuje dla nas „Dom Kultury”, to jest tego sporo – a że uczęszcza garstka dziewczyn, to już nieistotne. Nie jesteśmy wybrane przez wychowawcę, same bardzo dobrowolnie zgłosiłyśmy się do różnych projektów. Oddział, w którym jesteśmy liczy ponad setkę osób ( + / – ), w zależności od sezonu. 🙂 I w sumie zapisać się i uczęszczać może każda chętna. No i tu jest psikus – bo chętnych jest tyle, ile widać na załączonym obrazku ( = filmiku ). Nikt na siłę tu nikogo za kłaki nie zaciągnie. Jeżeli ktoś woli leżeć cały dzień na łóżku i gapić się w sufit lub obserwować współosadzone – to jej wybór. Ludzie albo są ciekawi nowych doświadczeń, albo nie. Zdarza się – i to niezbyt często niestety – że przyjdą raz lub dwa, aby uznać zajęcia za nieinteresujące i zrezygnować. Może gdyby udział miał wpływ na przepustki lub przedterminowe zwolnienie, to tłumy waliłyby drzwiami i oknami (wtedy to i pleksa nie byłaby pewnie przeszkodą :)). Osoby, które korzystają z zajęć – ta garstka – robią to dla siebie i w sumie to uważam, że im mniej czasem oznacza tym więcej. 🙂

MAŁGOSIA

PODRÓŻE – WRÓCIŁAM

3-DSC_0630

Wróciłam z B-Stoku do W-wy i choć nie wiem, czy na dłużej, czy na chwilę, to jestem tu i teraz. W sumie to trochę stęskniłam się za stolicą, za ludźmi, których zawsze dobrze wspominam i o których mam dobre zdanie. Muszę przyznać, że tutaj, na Grochowie, czas niemalże stoi w miejscu, prawie wszystkim. Osadzone siedzą tam, gdzie siedziały (chodzi mi o cele), oddziałowe wciąż te same, tylko kalifaktorki się zmieniły. Zmienił się też porządek wewnętrzny, z korzyścią dla osadzonych, choć zdania w tym temacie są podzielne – życie.

Właściwie to nie o tym chciałam napisać, chcę podzielić się z Wami tym, co widziałam i przeżyłam będąc w B-Stoku. Nie wiem, czy każdy to wie, pewnie nie – bo większość z Was (i dzięki Bogu) nie była w A.Ś. w B-Stoku.

Otóż kobiety siedzą naprzeciwko mężczyzn, widok przedni – szczególnie letnią porą i wieczorem. Można porównać to, co widziały moje oczy do godów, kiedy marcową porą kot próbuje zdobyć kotkę. Okna zdjęte z zawiasów, jest tylko krata – u mężczyzn podwójna, u kobiet pojedyncza – widać wszystko, jak na dłoni, a kiedy przychodzi wieczór, to już w ogóle bajka, wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach.

Każdy „samiec” próbuje zdobyć, poderwać upatrzoną dziewczynę. Początkowo przygląda się wybrance, ocenia kształty, nerwowo podpala papierosa i chce zwrócić na siebie uwagę i tutaj, w panice, że ktoś z okna obok mu ją odbije, robi przeróżne, dziwne, często komiczne rzeczy.

Stoi na łóżku, pręży się i wygina, często w samych bokserkach. Są tacy, co myją zęby w oknie, wycierają się ręcznikiem po zażytej wcześniej kąpieli, wydając przy tym nieartykułowane odgłosy, niczym dżungla albo planeta małp.

Śmieszne to i smutne – śmieszne, bo ci biedni desperaci są w stanie zrobić ze sobą wszystko, aby zwrócić na siebie uwagę i pokonać rywala z okna obok, a smutne, bo nawet nie wiedzą, jaką czasem wybrankę sobie upatrzyli.

Żałuję tylko jednego – że nie mogłam i nie miałam możliwości nakręcić filmiku z tak „przecudnych” wieczorów, biłby rekord oglądalności.

Pozdrawiam

ANETA B

CZY ŁATWO JEST PRZEPROSIĆ

 1-DSC_0116-001

Odwiedziła nas niedawno filozofka Ula Wolska. Tak na start było wprowadzenie i ogólna rozmowa, ale przy okazji poruszyłyśmy kwestię przepraszania i wybaczania. Zastanawiam się natomiast, dlaczego całe to przepraszanie jest takie niby ważne. Jak jeszcze sobie wyobrażam, że nadepnę komuś w autobusie na czysty bucik, czy szybko się odwracając potrącę kogoś i ten ktoś obleje sobie sokiem bluzeczkę, spódniczkę, czy coś tam jeszcze innego z garderoby – i że wtedy przepraszam, tak zupełnie sobie nie wyobrażam np.: osoby, która zabija drugiego człowieka i mówi do rodziny tego nieżyjącego: „Przepraszam Panią/Pana, że zabiłem Pani/Pana córkę/syna/ojca/męża itp. ” Moja głowa tego nie ogarnia. Dla mnie przepraszanie w ogóle ma niewiele sensu, a jesteśmy wychowani, że to słowo ma w sobie magię. Słowa typu „dziękuję”, „przeprasza”, „poproszę” są uznawane za kulturalne i być może są w pewnych okolicznościach, ale bywa, że pasują jak świni siodło. Czy np. gwałciciel, który przeprasza to miły gość? Czy może swoimi przeprosinami – nawet jeśli szczerymi lub najszczerszymi – osoba wybitnie wkurzająca? Powiedzieć słowo „przepraszam” – jak dla mnie – można bardzo łatwo i bardzo szybko w każdych okolicznościach, czy to szczerze, szczerzej, czy aby tylko. Czasem jednak nie powiedzenie tego słowa mówi znacznie więcej.

MAŁGOSIA

List z wolności

 1-DSC_1800

Witam Cię, Kochana

Na wstępie serdecznie pozdrawiam.

Jak wiesz, wyszłam na przerwę w karze, na serducho. I więc tak, jest tragedia ze mną, nie radzę sobie z niczym. Mieszkanie moje zajechane tak, że się mieszkać tam nie da. Zaczęłam ćpać, bo rzeczywistość mnie przerosła. Mam już dość tego, chciałabym się ogarnąć, ale nie bardzo ma mi kto pomóc.

Proszę Cie, pomóż mi jakoś, abym wyszła na ludzi. Wiem, że potrafisz wyciągnąć z człowieka te dobre cechy. Ja nie mam nikogo, wracam do tego zasyfiałego mieszkania i co tu robić, tylko się naćpać. A nie tak miała wyglądać moja wolność.
Proszę, odezwij się jak najszybciej.

Pozdrawiam, X

Pranie

2-DSC_0370

Nasze pranie robimy tak: depczemy je nogami, jak nasze babcie kiedyś deptały kapustę do kiszenia.

Lubię robić to nasze pranie, bo to dla mnie jest świetna zabawa powiązana z pożytecznym. Ale jak już się dorwę, to klękajcie narody, frania wylewa :)… z celi robię „basen narodowy”. Ha, ha, ha. Dobrze, że to przebiciem nie grozi :). Jest to bardzo bezpieczne pranie, toteż podam jego przepis :).

Przepis na udane deptane pranie:

  1. Do głębokiej sporej miski wlewamy ciepłą, aczkolwiek nie gorącą wodę (aby nóżek nie poparzyć).
  2. Wsypujemy 1 nakrętkę proszku do prania i mieszamy do uzyskania piany.
  3. Wrzucamy wcześniej posegregowane rzeczy, nie mieszamy kolorowych z białymi, bo to grozi pofarbowaniem.
  4. Jeden raz w miesiącu dodajemy do prania jedną łyżeczkę sody oczyszczonej. To jest stary i sprawdzony babciny sposób odkażania i wybielania rzeczy.
  5. Kiedy wszystko jest już w misce gotowe, to podwijamy spodnie do kolan, jak na pijawki i powoli wchodzimy do miseczki. Zaczynamy maszerować, można w rytm muzyki :). Tą czynność wykonujemy przez 10-15 minut. To pranie działa szczególnie na grubsze rzeczy – brud nie ma szans…
  6. Po zakończeniu deptania dobrze wypłukujemy rzeczy kilkakrotnie pod bieżącą wodą.
  7. Ostatnie płukanie robimy w misce z płynem do płukania.
  8. Wyprane pranie rozwieszamy i czekamy do jego wyschnięcia.

1-DSC_0369

Dziękuję. Pozdrawiam wszystkich i życzę dużo uśmiechu. 🙂

PS. To jest dla Rudaxxx. Gosia obiecała napisać, więc ja to napisałam. Ale dla innych również. 🙂

ASIA

Pierwszy dzień wolności: wizja 7

 

1-DSC_0106-001

Siedzimy z siostrą w domku wieczorem przy drinku.

Siostra: I co zamierzasz dalej robić?

Ja: A daj spokój, już zadajesz mi tak ciężkie pytania! Proszę, daj mi się odstresować!

S: Dobrze, to dzisiaj nie rozmawiajmy o tym. Ale jeszcze do tego wrócimy!

J: Boże, ty to zawsze musisz mi zepsuć humor!

S: Przepraszam, nie chciałam, żebyś się denerwowała. W rewanżu lecimy na dobrą imprezę!

J: Super, to lecimy! Idziemy się szykować!

No i poszłyśmy na super TECHNO PARTY i do rana świetnie się bawiłyśmy… A tu przyszedł ranek i trzeba iść do kuratora i na pośredniak… NA MEGA KACU!

Weszłam do kuratora.

Kurator: Dzień dobry! Proszę usiąść.

Ja: Dzień dobry!

K: Pani Aniu! Wie panie, że trzeba podjąć jak najszybciej pracę i pójść na terapię?

J: Oczywiście, terapię już podjęłam, od przyszłego tygodnia zaczynam zajęcia grupowe i indywidualne. Natomiast pracy zacznę dopiero szukać – po wyjściu z sądu jadę do Urzędu Pracy.

K: To dopiero początki. Wierzę, że uda się pani ją znaleźć. To by było na tyle! Dziękuję i zapraszam za miesiąc!

J: Co tak szybko chce mnie się pan pozbyć?! A gdzie zapomoga? Dopiero co wyszłam z więzienia, nie mam za co żyć!

K: Hm… No dobrze pani Anno, to pani przyjdzie jutro, zobaczę co da się zrobić!

J: Ja mam nadzieję, że dużo da się zrobić! Dla chcącego nic trudnego! Do widzenia!

K: Do widzenia!

Idę do pośrednika. Po drodze strasznie zmokłam – byłam wkurzona jak diabli. Gdy weszłam do Urzędu, zobaczyłam przerażająco długą kolejkę. Zrezygnowałam – stwierdziłam, że przyjdę na drugi dzień.

Pomimo tego, że musiałam wstać na kacu i się poddenerwować u kuratora, to i tak jestem szczęśliwa, że robię to z własnej woli, bez nakazów i zakazów, jakie panowały w więzieniu.

ANIA_26 I KACZI

Przyzwyczajenia z więzienia – czyli co nam zostaje po wyjściu!

1-DSC_0503

Mówiąc na swoim przykładzie, gdy po raz pierwszy opuściłam Zakład Karny, zrywałam się z łóżka na równe nogi, gdy ktoś z moich domowników wykonał rano jakąś czynność głośniej niż powinien – z myślą, że to już Apel. Wcześniej, przed pobytem w Z.K., lubiłam dłużej pospać, teraz nie ma już na to szans, 6:00 – 7:00 to moje godziny wstawania. Z kolei mój brat po opuszczeniu więzienia, po sześciu latach łapał się na tym, że po uprzednim ubraniu się do wyjścia czekał w przedpokoju, aż ktoś otworzy mu drzwi od zewnątrz. Niektóre osoby mają tzw. zbieractwo, czyli zostawianie – nazwijmy to po imieniu – śmieci, a bo może się przydać. Wąchanie ubrań – to też zostaje! Czy nie zatęchły, czy nie śmierdzą dymem z papierosów, itp. No i największa zmora – trzeba wdrożyć się w rytm normalnego życia. Przeszkadza zgiełk i ciężko się przyzwyczaić, że można robić wszystko, na co ma się ochotę i znów decydować o swoim życiu!

LEXI

Mój pierwszy dzień wolności: wizja 6

2-DSC_0649

Opuszczam Z.K. Po raz czwarty. Tym razem, a może kolejnym, wychodzę z zamiarem zmiany mojego życia na lepsze, bo mam dla kogo! W domu czeka na mnie mój największy skarb – Roksana. Witam się z mamą i widzę, jak moje dziecko biegnie do mnie z wyciągniętymi rączkami i krzyczy:

  • Mama!!! Wróciłaś!

Patrzę na nią i wiem, że przytulam najważniejszą istotę w moim życiu. Wiem, że tym razem wszystko się ułoży i będzie dobrze. Łzy szczęścia spływają mi po policzkach. Zerkam na mamę i widzę szeroki uśmiech, a w oczach wyczytuję potwierdzenie tego, co kłębi się w mojej głowie.

Mama pyta:

  • Jak się czujesz?

Odpowiadam:

  • Wszystko w porządku, cieszę się, że już to wszystko za mną!

Mama:

  • Wierzę, że tym razem wszystko się poukłada, chyba mała dostatecznie długo na ciebie czekała?!

Ja:

  • Wiem mamo, możemy nie poruszać dziś tego tematu? Daj mi się nacieszyć Roksanką. Teraz będę chłonąć każdy jej gest i każde słowo. Nie chcę już tracić nawet chwili z jej życia.

Mama:

  • Bardzo mnie to cieszy, wreszcie zmądrzałaś. Trochę ci to zajęło, ale lepiej późno niż wcale.

LEXI

PLAŻOWANIE

 

2-DSC_0903

12:00 – słoneczko w pełnej krasie. Łapię oddech i czuję się tak, jakbym miała za mało tlenu w płucach. Nie duszę się – czyli wystarczy. Rozkładam bluzę, podciągam bluzkę, żeby brzuch się opalił, nogawki spodenek podwijam do maksimum. Opieram się o biały murek i podnoszę głowę do słońca. Piecze, czuję ukłucia pojedynczych promieni. Pewnie to tylko złudzenie, bo nie da się tego czuć, ale moje ciało piecze najpierw w punkcikach, a później gorąco rozlewa się całkowicie. Dłonie i brzuch robią się mokre, na rękach robią się widoczne żyły, palce zwiększają swoją objętość. Ufff… Ale patelnia. „Jeszcze trochę wytrzymam.” – myślę sobie o złotej skórze, jaką mogę mieć. Pod nosem zbiera się pot, sięgam po butelkę z wodą. Nie piję za dużo, bo jeszcze mi się siku zachce, a tu się nie załatwię. Zakładam chusteczkę na głowę, żeby nie nabawić się udaru. Wiem, że to niedobra godzina na opalanie, ale co zrobić – albo ta, albo żadna. Słyszę zgrzyt klucza w zamku, to koniec spaceru – godzina minęła. A no i dobrze, i tak słabo się opalam. Spróbuję następnym razem. A teraz wracam, naleję sobie zimnej wody w miskę i ochłodzę się trochę w kąpieli.

MONIKA