CZY ŁATWO JEST PRZEPROSIĆ

 1-DSC_0116-001

Odwiedziła nas niedawno filozofka Ula Wolska. Tak na start było wprowadzenie i ogólna rozmowa, ale przy okazji poruszyłyśmy kwestię przepraszania i wybaczania. Zastanawiam się natomiast, dlaczego całe to przepraszanie jest takie niby ważne. Jak jeszcze sobie wyobrażam, że nadepnę komuś w autobusie na czysty bucik, czy szybko się odwracając potrącę kogoś i ten ktoś obleje sobie sokiem bluzeczkę, spódniczkę, czy coś tam jeszcze innego z garderoby – i że wtedy przepraszam, tak zupełnie sobie nie wyobrażam np.: osoby, która zabija drugiego człowieka i mówi do rodziny tego nieżyjącego: „Przepraszam Panią/Pana, że zabiłem Pani/Pana córkę/syna/ojca/męża itp. ” Moja głowa tego nie ogarnia. Dla mnie przepraszanie w ogóle ma niewiele sensu, a jesteśmy wychowani, że to słowo ma w sobie magię. Słowa typu „dziękuję”, „przeprasza”, „poproszę” są uznawane za kulturalne i być może są w pewnych okolicznościach, ale bywa, że pasują jak świni siodło. Czy np. gwałciciel, który przeprasza to miły gość? Czy może swoimi przeprosinami – nawet jeśli szczerymi lub najszczerszymi – osoba wybitnie wkurzająca? Powiedzieć słowo „przepraszam” – jak dla mnie – można bardzo łatwo i bardzo szybko w każdych okolicznościach, czy to szczerze, szczerzej, czy aby tylko. Czasem jednak nie powiedzenie tego słowa mówi znacznie więcej.

MAŁGOSIA

10 thoughts on “CZY ŁATWO JEST PRZEPROSIĆ

  1. „…zupełnie sobie nie wyobrażam np.: osoby, która zabija drugiego człowieka i mówi do rodziny tego nieżyjącego: „Przepraszam Panią/Pana, że zabiłem Pani/Pana córkę/syna/ojca/męża itp.”
    Całkowicie się z Panią zgadzam – ja też dostrzegam absurdalną nieadekwatność słowa „przepraszam” w takiej sytuacji. Próbując postawić się na miejscu poszkodowanego, sądzę że to słowo w takich okolicznościach rozjuszyłoby mnie i …obraziło. Bo liczenie na przebaczenie PRZED odbyciem kary jest domaganiem się dodatkowego kredytu. Zastanawiam się, co w miejsce „przepraszam” wobec wielkiego zła mi wyrządzonego chciałbym usłyszeć… Może:
    „Odczuwam ból i żal, że wyrządziłem/am tyle zła. Mam nadzieję na uzyskanie kiedyś przebaczenia. Aby ten moment przybliżyć proszę o sprawiedliwą karę.”
    „…to nie obejdzie się bez kary. To dla twojego dobra. Kara ma wielką moc; przywraca zaburzoną równowagę. Oczyszcza psychikę. Odbudowuje radość i dobre mniemanie o sobie. Im wcześniej to zrozumiesz, im wcześniej do niej dojrzejesz, tym lepiej dla ciebie. Przyjdź wtedy do mnie i poproś o jej wymierzenie, a ja tej prośbie nie odmówię…” [Thomas Petersin „Ogrodnik szoguna”]
    A Pani Filozof powiedziałbym, że to kara ma moc, nie słowa, a (nieudawana) skrucha jest tylko podłożem, na którym jej owoce wzrosną szybciej i będą większe i lepsze.

    1. Słowa Thomasa Petersin brzmią przyjemnie dla ucha, tyle że nie do końca potrafię się z nimi zgodzić.
      Najpierw musielibyśmy określić różnicę między karą, a formą kary i do tego jeszcze trzeba wziąć pod uwagę sposób egzekwowania kary.

      Nie zawsze niestety kara przywraca zaburzoną równowagę i często niestety zamiast oczyścić psychikę – zapaskudzi ją jeszcze bardziej. Kara ma nawet nie tyle jedną moc – co ma kilka mocy i dla jednego będzie formą oczyszczenia, przemyślenia i zastanowienia się tak na czynem ,jak i sobą. Dla drugiego będzie siłą napędową do stworzenia w sobie czegoś co przeistoczy się w nienawiść i chęć odwetu. Dla trzeciego będzie czymś co trzeba odklepać, aby fizycznie stać się wolnym.

      Mnożyć można takie przykłady pewnie jeszcze długo, ale złotego środka nie znajdziemy. Co do skruchy – to też dyskusyjny temat. Już nawet nie chcę myśleć o takiej udawanej, bo to „żart”. Ale czy ta załóżmy nieudawana rzeczywiście taką jest? Może jest takim samym „żartem” jak ta udawana, a może w ogóle nie istnieje? Jeżeli pominiemy (jakiekolwiek) przestępstwa nieumyślne i pozostaniemy przy celowych.
      Przykład 1 – na coś potrzebuję pieniędzy, więc planuję napad na bank, bo tu szybko i pewnie te pieniądze znajdę. Bank obrabowałam, zostałam skazana, odbywam wyrok i … jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że jest mi przykro z tego powodu, skoro wiedziałam, co chcę zrobić i pomysł zrealizowałam. Czy później skrucha może się pojawić? Czy będzie mi autentycznie przykro i żal, że czyjeś zdrowie psychiczne legło w gruzach, albo że podczas napadu ktoś zginął i rodzina jego/jej cierpi? Czy będzie „skrucha” nad swoim życiem? Absurdalnie może właśnie ta ostatnia okaże się najszczersza i tym samym najskuteczniejsza, no ale to już każdy sam ze sobą musi ustalić, bo najmądrzejsi filozofowie tego nie wymyślili i nie wymyślą. Miłego dnia życzę…
      P.S.: A filozofem jest każdy – czy tego chce czy nie ;).
      Małgosia

      1. @Małgosia
        Przy takim rozumieniu kary, jakie Pani zaprezentowała, ma Pani całkowitą rację.
        Ja (za Thomasem Petersinem) zwracam uwagę, że „tamta” kara została poprzedzona szczerą prośbą o …karę właśnie. Jak rozumiem, oznacza to, że skrucha nie tylko zaistniała, ale i wydała owoce. Kara bez skruchy (czyli bez zrozumienia winy i odcięcia się od niej) nie daje dobrych skutków. Nie wiem nawet, czy można ją nazwać karą. Nazwałbym ją raczej konsekwencją (czasem – jak w Pani przykładzie – wkalkulowaną).
        Może Pani zapytać: „Skoro już jest skrucha, to po co kara? Czy nie jest to zemsta, odpłata? Taka kara nie jest potrzebna”.
        Ależ jest potrzebna – poszkodowanemu dla odbudowania jego poczucia sprawiedliwości, a sprawcy dla odbudowania jego ego. Czyli – obojgu – dla przywrócenia równowagi.
        W takim pojmowaniu skruchy i kary nie jesteśmy – ja i Petersin – odosobnieni. Proszę zauważyć, że cała praktyka katolickiego sakramentu (=tajemniczego aktu) pokuty ma właśnie taki przebieg. Najpierw skrucha sprawcy (=żal doskonały), potem (bardziej czy mniej) publiczne jej zademonstrowanie (=spowiedź), potem prośba o karę, naprawiającą stosunki sprawcy ze społecznością (=Kościołem), potem pokuta (=kara właśnie). W ujęciu teologicznym skrucha zmazuje grzech (winę), ale kara zamazuje jego skutki. I (dalej w ujęciu teologicznym) kara (=pokuta) nie zastąpi skruchy (=żalu doskonałego), czyli nie żalu spowodowanego strachem przed skutkami czynu, lecz żalu podyktowanego głębszą, egzystencjalną refleksją, i grzechu nie zamaże, świętości nie przywróci.

  2. Mama i babcia mówiły mi tak samo- zabijesz kogoś, powiesz „przepraszam” i jest super? To bardzo wrażliwe słowo, czasem ciężkie do użycia w odpowiednim kontekście. Oblałam koleżankę w nowiutkiej sukience kawą (przykładowo). Przepraszam, żałuję, pokryję koszty prania. Wszystko świetnie, tyle że przez resztę dnia musi chodzić w poplamionym (prowizorycznie zapranym…) ciuchu i na pewno nie czuje się dobrze. Czy warto przepraszać? Tak. Przebaczać? To już jest w naszym sumieniu, nie będę kłamać- nie przebaczam każdemu. Warto zwrócić większą uwagę na to, co robimy, na nasze codzienne postępowanie- co by nie musieć przepraszać, albo- by takie sytuacje stanowiły maleńki odsetek wydarzeń z dnia. Pozdrawiam!

    1. Właśnie niemal dokładnie to samo myślę ;-). Czymś innym jest dla osoby w poplamionej sukience źle się czuć nawet do końca dnia, a czymś innym pozbawienie kogoś życia. Dla takiej rodziny bez np. brata, ojca, męża to nie będzie „złe samopoczucie” do końca dnia, tygodnia, roku czy dekady.
      Nie wyobrażam sobie ani słowa, ani słów, które byłyby w stanie – nazwijmy to – no właśnie co? Co członkom rodziny po utracie kogoś bliskiego da słowo „przepraszam”? Nawet jeśli będzie powiedziane z głębi serca i najszczerzej? Mówisz, że to „wrażliwe słowo”, a według mnie w pewnych kontekstach – bezwartościowe. Przy takich przypadkowych malutkich przewinieniach, typu oblanie komuś sukienki kawą – pasuje, ale zupełnie nietrafione przy przestępstwach umyślnych i poważnych, typu zabójstwo czy gwałt. Nikt nie ma obowiązku przebaczać – to po pierwsze, a po drugie – nie każdy chce wybaczenia, jeszcze inni są na to obojętni. Każdy niech w tej kwestii decyduje zgodnie ze sobą. Masz rację mówiąc, że trzeba zwracać większą uwagę na to, co robimy, żeby nie musieć przepraszać. Tyle że nie każdemu i nie zawsze udaję się tę dewizę stosować w życiu i później musi tkwić w więzieniu.
      Pozdrawiam i życzę miłego dnia.
      Małgosia

  3. A mnie razi „filozofka” i cała ta moda na sztuczne przeróbki językowe w zakresie tworzenia babskich odpowiedników różnych funkcji zawodów. Razi mnie to oraz irytuje, bo np. prezesem/posłem/filologiem/innym nie zostaje się ze względu na płeć, tylko na zawartość mózgu. A dokładniej za tę jego część, która NIE jest powiązana z płcią. I w dodatku robią to „feministki”.

    A co do przepraszania, to myślę, że tak jak sugeruszej, zdawkowe „pszepraszam paniom” byłoby w niektórych sytuacjach wręcz obraźliwe dla ofiar. Co innego wyrażenie skruchy i prośba o wybaczenie (które może zostać udzielone lub nie, bo to już będzie kolejna odsłona tego samego dramatu).

    1. „Czy łatwo jest przeprosić”. Dotknę tego „wybaczania” i „wyrażania skruchy”. Dla mnie jest z tym podobnie jak z przepraszaniem. Jakoś ciężko mi sobie wyobrazić, że ktoś, kto dokładnie zaplanował np. zabójstwo/gwałt/napad na bank (itp. = celowe przestępstwa) okaże szczerą skruchę w odniesieniu do tego, co zrobił. Może więc lepiej nie okazywać fałszywej skruchy? Chciałam zgwałcić – to zgwałciłam – skąd tu skrucha? Wiedziałam, co chcę zrobić, więc okazywanie skruchy jest kłamstwem. Tym samym prośba do ofiary o wybaczenie – jak dla mnie jest to już totalne przegięcie. Jeżeli dotyczyłoby to najgorszego, ale nieumyślnego przestępstwa, to już inna sprawa i wtedy umiem wyobrazić sobie i przeprosiny i skruchę i prośbę o wybaczenie, a nawet samo wybaczenie. Ale wyłącznie w takim przypadku. No i to tylko moje zdanie.
      Dziękuję za Twój komentarz. Pozdrawiam.
      Małgosia

  4. A ja mam nieco odmienne przemyślenia. Z własnych „doświadczeń” niejako. Jako dziecko, kiedy coś przeskrobałam, powiedzenie słowa „przepraszam” było dla mnie niesamowicie trudne, czasem się udawało, cóż… można powiedzieć, że reakcja, a raczej jej brak, ze strony rodziców, zwłaszcza mamy oduczyły mnie nie tylko przepraszania, ale też żałowania za to, że coś zrobiłam źle. Bo to 'przepraszam” było wtedy dla mnie takim pierwszym przyznaniem się, że zrobiłam coś, czego zrobić nie powinnam, przyjściem i powiedzeniem np. „przepraszam, zbiłam termos, nie chciałam”. Teraz, jako osoba dorosła używam słowa 'przepraszam” w stosunku do obcych osób, w stosunku do mamy – mam blokadę. Po co, skoro dla niej to nic nie znaczy? Mówię o codziennych, błahych sytuacjach, ale też zdarza się, że i poważniejszych, w końcu i takie sie w życiu zdarzają (kiedy się np. coś co się obiecało zrobić zawali, na jakieś ważne spotkanie nie zdąży dojechać, nawet jeśli nie ze swojej winy).
    Co do przykładu, gdzie kto kto zabił, mówi „przepraszam” do rodziny ofiary… Mam mieszane uczucia. Rzeczywiście, łatwo wyobrazić sobie, że takie przeprosiny maja na celu uzyskanie złagodzenia kary, chociaż… Czy nie może się zdarzyć, że rodzina zabitego, właśnie tego wyrazu skruchy (zwłaszcza, jeśli nie mówimy o morderstwie, a np. wypadku samochodowym, w którym ktoś został zabity) będzie tego dowodu skruchy potrzebować? Ja sama zostałam kiedyś potrącona przez samochód, moje życie zmieniło się, nie mogę pracować, z aktywnej osoby stałam się osobą na łasce ZUS, żyjąca na pół gwizdka, której choroba (po wypadku właśnie) dyktuje warunki. Tym, czego najbardziej oczekiwałam od sprawczyni wypadku, było jedno, szczere „przepraszam”. Nic więcej. I.. okazało się, że oczekiwałam zbyt dużo. Może jestem marzycielką? W końcu 30 lat 9ponad) to widać za mało, żeby coś wiedzieć o życiu… A może to tak, jak w wierszu Andrzeja Bursy „Z zabaw i gier dziecięcych”…
    Pozdrawiam.

    1. Właśnie o to mi chodzi – czymś innym jest przeproszenie za coś, co zrobiło się niechcący, a czymś innym za np. zaplanowany napad na bank, zabójstwo, gwałt. Uważam, że nie istnieje szczera skrucha – szczery żal za to, co zrobiło się z premedytacją. Tym samym jeżeli „przepraszać obłudnie” – to może lepiej w ogóle tego nie robić, bo raczej to obraza dla rodzin poszkodowanych czy ofiar. Co do Twojego wypadku, to trudno powiedzieć dlaczego sprawczyni nie przeprosiła – może myśli podobnie do mnie i uważa, że nie ma takich słów, które byłyby w stanie „zadośćuczynić” takiej szkodzie, jak utrata przez Ciebie zdrowia. Nie jest w stanie zwrócić Ci formy sprzed wypadku, więc żadne słowo nie będzie tu na miejscu… Nie wiem, nie siedzę w głowie tamtej osoby. Z drugiej strony – co Tobie dałyby takie – nawet szczere – przepraszam? Sprawiłoby, że byłabyś aktywniejsza? Że mogłabyś znowu żyć pełną piersią? Że mogłabyś pracować i przestać być na łasce ZUS-u? W takim rzeczywistym wymiarze to słowo niczego w Twoim życiu nie zmieniłoby, więc bez różnicy czy padło, czy nie… Skoro nic Ci po tym, to pal je sześć – i może to jest najlepsze podejście?
      Pozdrawiam ciepło i życzę Ci miłego dnia, Małgosia

  5. Ja może trochę z innej beczki.Moja ciotka,z urodzenia patologiczna histeryczka,potrafiła często mawiać,z odpowiednio dramatyczną intonacją „ja ci przebaczę,ale ci tego nigdy nie zapomnę!!” To po co w takim razie przebaczać?By finalnie zwracać się znów egoistycznie tylko w swoją stronę?
    Żenada.Ludzie som dziwny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *