

Zapewne każdy z Was miewał w życiu zakwasy? I to nie jeden raz – prawda?
Dla jednego wystarczy dzień niećwiczenia, by bezruch na dłużej zawitał, a u kogoś innego dopiero jakiś życiowy „dół” odbiera chęć do tego, co powodowało, że nie łapało się zadyszki po lekkim truchcie.
Ja swoje regularne ćwiczenia jakoś zawiesiłam z przejściem na „półotworek”. Na początku bardziej wkręciła mnie ta możliwość przemieszczania się po celach (to też ruch 😊), swobodny dostęp do sprzętu na świetlicy, ale i tak nie było to codziennie. W ciągu dnia do celi ktoś zawsze przychodzi, ktoś woła i nie ma jak się rozłożyć z tą karimatą…a może ja po prostu chciałam wziąć „urlop od ćwiczeń”? Ale to jakoś głupio brzmi…. Tak.
Przyszło mi po tylu latach zmienić jednostkę i z tego miejsca chciałabym podkreślić, że już kochani nie będę z Wami tak na bieżąco w komentarzach, ale postaram się pozostać na łączach.
Podróż wielogodzinna na twardym plastikowym siedzonku, przede wszystkim, zajęła się moimi plecami, no i pośladkami. Legalnie miałam wrażenie, że co jakiś czas, krzesełko prądem wali, takie uczucie mnie „pieściło”.
Cały dobytek musiałam zmieścić w sentymentalnej, ruskiej torbie w kratę (od razu się wraca myślami na stadion XX -lecia (wtedy zlikwidowali koronę tę i może niedługo obecnie panującą), ale o wiele gorzej po takiej podróży te trzydzieści kilo znieść po schodkach z łuku bagażowego. No, mi musieli pomagać! Gwieździste niebo powodowało, że chciało się jak najszybciej zakończyć ten wieczór legnięciem na łóżko, ale wiedziałam, chcieć a móc, to odległe bieguny.
Ramiona sztywne, tyłek obity, włos zwichrzony, ale do przodu, a tu – schody! Jezu! Czemu ja nie mam 5 lat, nie jest to Smyk, a schody cieszą? Chryste! Za co?
W myślach karciłam się: „i bardzo Ci tak dobrze! Zaprzestałaś ćwiczeń, to teraz sap!”
Jeśli nie przechodzi się przez magazyn depozytowy, w którym trzeba wszystkie rzeczy wpisać, to po takim przyjeździe na celę bierzesz tylko, co potrzebne np. do wieczornej toalety. Łapałyśmy piżamy, klapki, jakąś herbatę, coś do zjedzenia. Po kontroli poszłyśmy po mandżurek i – uwaga! Suprise! –MATERACE!!! Normalnie jak zielone żołnierzyki stały w pionie, każda musiała wziąć dla siebie, z braku już sił bardziej się nimi ciągnęło po tej podłodze jak Krzyś Kubusia Puchatka, ale stało się.
Wydawałoby się, że ten ostatni etap jakoś uspokoił wszystkie. Lekkie rozmowy się zaczęły, pytania o podróż, z jakiej karty można dzwonić itp. Ciszę na zakładzie najbardziej zagłuszyły te nasze szurające materace.
Po minięciu kilku krat, skrętach w prawo bądź w lewo, ruszaniu przed siebie, pada hasło:
– „ A teraz schodami do góry!”
Serio? Znowu? Do którego miejsca?
– „ Na sama górę” – pada tekst, jakby odpowiadali na moją myśl.
I znowu się karcę za te słabe ręce, podsapywanie, trzęsące nogi jak po… (😊 to już prywatne wspomnienia! 😊)
III piętro!!! Matko Boska!!!
Na III piętrze mieszkał kiedyś Daniel. Fajny chłopak, ale do niego, to raczej schodziłam, bo ja byłam z V-tego. Pamiętam, że gadałam z nim z łazienki, on w swojej, ja w swojej, tak dobrze po pionie szło 😊. Poza tym w bloku mieliśmy windę, a tu…
No cóż, prawie wbiłam paznokcie w ten materac i szłam… a raczej wchodziłam. Zdobywałam swoje K2 do snu.
Obudziłam się sporo przed porannym apelem, a raczej obudził mnie ból ud – „Oho! Zakwasy!” – pomyślałam. Później odezwały się z okolicy, gdzie zwykle ludzie biceps mają, dołączył lekki ból krzyża i myśl „ musisz to wszystko z całą sobą zrzucić z górnego łóżka”. Jak wyzwanie to wyzwanie!
Cały dzień (czyli już kolejny) zaliczałam schody parę razy:
– do magazynu po rzeczy, z magazynu z rzeczami
– do wychowawcy, od wychowawcy
– na łaźnię (która jest w piwnicy), z łaźni
Łydki będę miała jak wróbel… – Agata Wróbel!
Następny dzień – spacer i wypiska, na którą chodzi się do kantyny (no, bieganie oczami po półkach wyrzuciło z mózgu ból… do czasu, kiedy dostrzegłam naproxen żel, no kupiłam, jakby inaczej…)
Tutaj schody prowadzą wszędzie.
Nogi ćwiczysz – chcąc nie chcąc.
Ale najlepsze zakwasy dopiero przede mną.
Żeby tak tyci zobrazować to, co chcę opisać, pozwolę sobie zapytać Was – czy pamiętacie skecz o Tofiku kabaretu „Ani Mru Mru”? Jak skakał – chyba z radości, pod piłeczką ping-pongową?
To ja byłam inna wersją tego Tofika, otóż dopadłam piłkę do kosza i mogłam sobie porzucać. PO TYLU LATACH BYŁAM NA SALI GIMNASTYCZNEJ!!! Normalnej Sali! WOW!!
Nie chcę nawet wiedzieć jak wyglądałam, nie interesuje mnie ewentualna chęć zgłoszenia mnie do egzorcyzmów, ważne – że dorzuciłam „za trzy”, i za drugim razem trafiłam! Że zapomniałam o schodach, o bólu, o tym miejscu, o wyroku, o latach na karku. W godzinę byłam w tylu miejscach, co kiedyś z drużyną po Polsce.
Próbowałam tego wszystkiego, co mnie kiedyś nauczono, no nie wychodziło już tak jak kiedyś, ale nie to się liczyło.
Ważna była ta chwila, ta godzina, ta piłka, ta radość. Obudziłam się obolała, jak po jakiejś ustawce – i to przegranej, ale za to jak spałam!!! Jak dziecko!!!
Dalej odczuwam zakwasy, ale jutro zejdę na świetlicę i chociaż pojeżdżę na rowerku 😊 … na pewno zacznę znowu ćwiczyć.
Pozdrawiam Wszystkich z Fundacji Dom Kultury, wolontariuszy, blogerki, Panią Ewę, Czytelników i moich znajomych.
PEŁNOLETNIA

Forum Służby Więziennej objęło patronatem medialnym blog ewkratke.pl


Dzień dobry, jak rozumiem znajduje się Pani w nowym miejscu. Nie znam Pani, pierwszy raz czytam tekst, który został przez Panią napisany, zdaję sobie sprawę, że ten blog jest miejscem w którym spotkamy się z nietypowymi osobami, po szczególnych doświadczeniach. Ale nie o tym chcę pisać, ma Pani talent reporterski, czekam na dalsze relacje.
Pozdrawiam
Nieśmiały
Witam! Mam dużo tekstów, bo długo już na bloga piszę, ale dziękuję za fajne słowa. Każdy ma własne doświadczenia i demony pod łóżkiem, nasz blog to przede wszystkim wolność naszych myśli. Pozostań z nami. Serdecznie pozdrawiam. Pełnoletnia