Mój pierwszy dzień wolności

2-DSC_0749-001

Jest piękny słoneczny dzień 14 czerwca 2011 roku. To dziś opuszczam zakład karny w Lublińcu. Euforia we mnie jest nie do opisania, choć wybieram się do miejsca, w którym w pewnym stopniu też będę miała ograniczoną wolność. Ale tym razem to jest mój wybór, to ja decyduję. Przemierzam szybkim krokiem Lubliniec. Po drodze wchodzę do sklepu. Jakie to miłe uczucie – pierwszy raz od dwóch lat mogę sama zrobić zakupy. Kupuję paczkę ulubionych papierosów, colę i batonika, choć na jedzenie w ogóle nie mam ochoty, bo żołądek ściska mi radość i trochę przerażenie. Po wyjściu ze sklepu biegnę na dworzec, gdyż zaraz ma być mój pociąg. Kiedy docieram na stację, zaczyna się pierwsza walka samej z sobą. Stoję na peronie, z jednej strony wjeżdża pociąg do Warszawy, a z drugiej pociąg do Krakowa, gdzie mam się udać w celu kontynuowania terapii narkotykowej. Mam w głowie wojnę – wracać sobie do Warszawy, czy pojechać do Krakowa. Wybieram Kraków. Siedząc w pociągu całą drogę patrzę przez okno podziwiając widoki. Cieszy mnie nawet to, jak pięknie wyglądają drzewa, bo w więzieniu miałam widok tylko na pleksę. Później co prawda nie było już pleksy, ale w zamian był mur z czerwonej cegły. Dlatego widoki zza okna pociągu są czymś wspaniałym. Do Krakowa dotarłam przed 22.00. Zadzwoniłam z dworca do ośrodka, by mi objaśnili, jak mam dojechać. Okazało się, że ośrodek jest na drugim końcu Krakowa, więc wsiadam w tramwaj i jadę. Wydaje mi się, że ludzie wiedzą, skąd wyszłam. Czuję, że wszyscy się na mnie patrzą, lecz to tylko moja wyobraźnia. Gdy dojechałam do mojego przystanku, nie bardzo wiedziałam, dokąd mam iść. Jak już niby wiedziałam, w którą stronę mam się kierować, to się zgubiłam i wylądowałam gdzieś w lesie. Była noc, a ja szłam z ciężką torbą, nie widziałam ani żywej duszy, ani żadnego domu, w którym mogłabym się dowiedzieć, jak mam iść dalej. Po jakimś czasie ukazała się przed moimi oczami chatka i jakaś pani stała przy płocie. Podeszłam, żeby się zapytać, gdzie mieści się ośrodek. Pani mi odpowiedziała, że trzeba iść ze 30 minut w drugą stronę po prostu. Późno w nocy dotarłam do tego miejsca. Pierwsze, co zrobiłam, to poszłam wziąć prysznic. Wreszcie mogłam się kąpać tyle, ile miałam ochotę. Tej nocy nie mogłam zasnąć. Łóżko było jakieś bardzo miękkie i emocje, które mi towarzyszyły, nie dały zmrużyć oka. Trochę chaotyczny był ten pierwszy dzień wolności, lecz nigdy go nie zapomnę.

Magda

12 thoughts on “Mój pierwszy dzień wolności

    1. Hmmm… Czy to znaczy że nie udało Ci się pozostać na wolności? Może tym razem uda Ci się nie zawieść siebie samej. Wiem że dużo zależy od nas samych, ale chyba jednak nie wszystko. Życzę odmiany losu.

  1. Tak za długo to rozumiem, że ta wolność nie trwała.
    Tak oto zwyczajni ludzie, tacy jak my wszyscy, siedzą sobie przypadkiem, skrzywdzeni przez los, w więzieniach…

  2. Mnie nikt nie dokarmia ani funduje darmowych biletow po Polsce, gdzie mozna dobrze zjesc, ubrac sie i …zazanac fantastycznych podrozy z przyroda!

    1. Chyba nie jest tak źle, skoro „Bezdomny” dodaje komentarze na blogu? 😉

      Ps. Jak komuś bardzo zależny na tych gratisach, to można to dość łatwo załatwić: małe włamanko, kradzież z pobiciem, a najlepiej napaść na funkcjonariusza – szybciej się tym zajmą…

      1. Chyba nie rozumiesz, to nie chodzi o to, żeby trzeba było stawać się przestępcą w celu otrzymania „gratisów”, ale o to, że przestępca tych gratisów powinien nie mieć

  3. To pokazuje, że najważniejsze w życiu są drobnostki. Widok drzew kołyszących się na wietrze. Ciepło wiosennego poranka. Możliwość wyboru drogi. Ta wolność zmanifestowana w możliwości wybrania dowolnego pociągu. I mieszanka smaku coli i batonika.

    Nadciąga piękna wiosna

  4. Witaj! Ja opiszę jak było na mojej przepustce ze szpitala. Piękna jesień, jeszcze cieplutko i słonecznie. Wsiadam do taksówki. Lubię jeździć autem, staram się delektować tą chwilą choć wiem, że długo nie potrwa (szpital jest jakiś kwadrans drogi autem od mojego domu). Wysiadam, targając ciężką, pożyczoną torbę od koleżanki z sali (zabrałam połowę rzeczy, za tydzień i tak miałam mieć wypis więc po co mam brać wszystko, wezmę teraz pół). Mijam sąsiadkę. Wracasz z wakacji?- pyta a ja drżącym głosem z udawanym uśmiechem przytakuję. Wchodzę do domu. Iza (współlokatorka) mówiła, że mi wysprzątała. Hahaha, bałagan jest jaki był. Ale to nie jest ważne. Jestem w domu i przez ponad 48h będę poza tymi murami, poza chorymi ludźmi. Trzęsę się cała… Wyłazi ze mnie zmęczenie, byłam tam 5 tygodni i jeszcze 1 przede mną (właściwie 5 dni). Zamawiam pizzę z ulubionej pizzeri. Zamawiałam już nie raz, 2 razy w szpitalu ale ta pizza ma inny posmak- posmak wolności! Biorę prysznic, myję włosy. Chcę zmyć z siebie ten cały Kobierzyn! Włosy są w katastrofalnym stanie. Nie jestem w stanie ich rozczesać a co gorsza- utrzymać w dłoni suszarki. Waży z tonę 🙁
    Próbuję zrobić makijaż, zamaskować trądzik polekowy. Wychodzę z domu, jadę do mamy. Ledwo żywa. Kompletnie opadłam z sił. Nigdy nie byłam aż tak osłabiona, nawet jak wtedy, gdy byłam na treningu (to były chyba brzuszki o ile dobrze pamiętam), 3 dni byłam na Naproxenie, zbicie mięśni, ból… U mamy położyłam się na chwilę, pogłaskałam koty. Jadę załatwić kilka spraw na miasto. Jem obiad w ulubionym barze studenckim. Zamawiam zupę i 4 naleśniki. Ale sił starcza mi tylko na zjedzenie połowy porcji (ech, chytrość…. ). Trzęsą mi się dłonie! Mam wrażenie, że zaraz padnę… Ale nie mogę upaść- jeszcze przedwcześnie wrócę! O nie, te godziny to mój czas i nikt mi go nie odbierze! Wieczorem oglądam ulubiony serial paradokumentalny, ale wyłączam na początku 2giego odcinka- tylko tyle miałam siły. Zasypiam jak kamień. Jadę do szkoły taxi. Pytam panią- czy mogę już iść? Jestem na przepustce ze szpitala, jest mi słabo. OK. Jadę do mojej ulubionej kawiarni i do przyjaciela. Spędzamy wspólnie noc- nie to nie to co myślicie! Po prostu oglądaliśmy Poradnik pozytywnego myślenia i poszliśmy spać. Tak, można spać w jednym łóżku i nie robić „tego”. Po południu jedziemy na zakupy, muszę mieć jakiś zapas na te kilka dni. Na chwilę wstępujemy do mojego mieszkania. „Ja nie chcę tam wracać!”- mówię, ale wiem, że jeszcze tylko kilka dni i naprawdę wyjdę. Damian odwozi mnie do szpitala. Pielęgniarkom i pacjentom wierzyć się nie chce- ponoć jestem piękniejsza, odmieniona 🙂 No nie wiem, czy tak całkiem ale powiedzmy że troszkę „odtrułam” się i posmakowałam tego, co tam nie zawsze było możliwe. Po 5 dniach nadchodzi WOLNOŚĆ. Nareszcie! Jakiś czas trwa jeszcze „odtruwanie”, muszę się jednak szybko zebrać bo papiery na radną trza złożyć, ulotkę opracować, zdjęcia… Przez ten szpital nie miałam czasu na konsultacje z mieszkańcami, opracowanie programu. Ale to nic. Składam papiery i delektuję się WOLNOŚCIĄ. Mimo to, nigdy nie zapomnę jak tam było. Czasem myślę o pacjentach, jakby nie było- na czas pobytu stajemy się „rodziną”. A później pojawia się ON, i w pewnym momencie strzała amora… Ale to już materiał na inną historię. Wybaczcie mój monolog, musiałam się oczyścić. Pozdrawiam 🙂

  5. Magda, mam bardzo mieszane uczucia co do niektorych pan piszacych tutaj… Ale…, mam ogromna nadzieje, ze nastepnym razem bedziesz na wolnosci dluzej, nie dlatego,ze Cie nie zlapia…, dlatego, ze zmienisz swoje zycie. Pracuj nad tym!

  6. Nie musisz nigdy tego nie zapominac. To moze byc, dzisiaj, jutro I pojutrze. I zalezy to tylko od Ciebie I Twoich wyborow. Powodzenia I nie daj sie zlamac chwili! Nie warto, dla widokow, dla bliskich, dla siebie I dla przykladu!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *