Pizza, film i trauma…

1-DSC_0539

Ostatnio oglądałyśmy film o ciut zaskakującym tytule: „Pizza w Auschwitz”. Tak z grubsza chodziło o to, że pan, który przeżył pobyt w tym obozie zabrał na turnee po pozostałych takich miejscach swoje dzieci – syna i córkę. Nie będę teraz poruszała kwestii żydowskich, bo nie pod tym kątem chcę porozmawiać. Chodzi o to, do jakiego stopnia rodzice, dziadkowie, czy w ogóle „starszyzna plemienna :)” może swoim zachowaniem wpływać na następne pokolenia. Ojciec z tego dokumentu, na mój gust, był tyranem, który na siłę chciał przekazać swoje doświadczenia i uczucia dzieciom. Przeżył, co przeżył, trauma do końca życia i to nie podlega dyskusji, ale zupełnie nie rozumiem po jaką cholerę „wpychać” w swoje dzieci te opowieści. W którymś momencie córka stwierdza, że gdy miała parę lat, śniło jej się w formach koszmarów to, co tata zwykle opowiadał (chyba w zamian bajek). Niestety bywa tak (i to najczęściej), że rodzice nie chcą, albo autentycznie nie zdają sobie sprawy z tego, jaką krzywdę wyrządzają swoim dzieciom. Do pewnego momentu dla dziecka rodzice czy dziadkowie to cały ich świat, bo innego nie mają i nie znają. Więc ludzie ci są w sporym stopniu odpowiedzialni za kształtowanie ich charakterów. Małemu człowiekowi trudno jest się nie poddać takim wpływom i przeciwstawić np.: tatusiowi despocie, bo pewnie ani nie chce, ani nie potrafi, a być może nie wie, że w ogóle może. Zanim dziecko dotrze do takiego momentu, gdy zaczyna myśleć w miarę sensownie, mija masa lat. Przez cały ten czas może być „zatruwane” choćby strachem, albo nienawiścią, które niszczą go w środku i tak naprawdę nie są jego prawdziwymi uczuciami czy emocjami. Jakże łatwo rodzicowi jest narzucić własnemu dziecku nie tylko tego, co dobre, ale też to, co przykre. Dla ojca jego doświadczenia i wpajanie ich dziecku to przestroga, ochrona przed tym, aby uniknąć nieszczęścia, tyle tylko, że to nie jest prawda. „Krzywi” się młodych ludzi czasami wręcz niebywale takim przekazywaniem swoich mądrości i jeśli w dorosłym życiu takie dziecko sobie nie poradzi, to zostanie uczuciową i emocjonalną kaleką, bo nie każdy ma siłę aby, nawet jako starszy, przeciwstawiać się rodzicom i ich naukom. Nie mam zamiaru rzucać twierdzeniami, że za każde „nieszczęście” czy złe uczynki, które dopadają nas jako dorosłych odpowiedzialni są rodzice – absolutnie nie. Są tacy rodzice i dziadkowie, którzy potrafią tak dozować swoje nauki, że nie wyrządzają nimi krzywdy, ale w jakimś, i to niemałym stopniu, odciskają w następnych pokoleniach swój ślad. Zwykło się mówić „jestem sobą” – tylko czy aby rzeczywiście tak jest? Może jesteśmy tylko na nowo złożoną układanką, w skład której wchodzą fragmenty poprzedników. Ile razy mówimy sobie rzeczy typu „ nie będę robił/a tego (lub tamtego) tak, jak moja mama czy tata”, a w rzeczywistości, zupełnie bezwiednie, robimy to dokładnie tak samo. Pół biedy, jeśli to drobnostki, czy małe natręctwa, ale jeśli ktoś powiela np.: zachowania agresywne? Może w przyszłości ktoś stworzy pigułkę, po zażyciu której w 100% będziemy TYLKO sobą :).

Małgosia

9 thoughts on “Pizza, film i trauma…

  1. Pozwolę sobie się z Tobą nie zgodzić. Takie przekazywanie informacji w tamtych czasach gdzie wszystko było cenzurowane przez komunizm było jedyną formą poznania strasznej prawdy. Odwaga ludzi którzy mówili o tym była ogromna, bo większość chciała zapomnieć i nawet dziś ludzie którzy przeżyli to piekło nie chcą o tym mówić. To była także forma lekcji historii i przestrogi zarazem „ludzie ludziom zgotowali ten los”, a my musimy z tym żyć. Nawet teraz czasem słyszy się o „polskich obozach zagłady”, takie słowa wypowiadają ludzie którzy nie mają pojęcia o czym mówią, bo nikt nim prawdziwej historii nie przekazał. To jest tak samo jak z Powstaniem Warszawskim, wielu warszawiaków ma w rodzinie kogoś kto walczył za Polskę niektórzy o tym mówią inni nie, ich też należy za to potępić że przekazują straszną historię między innymi o tym jak uciekali kanałami pośród trupów towarzyszy, według mnie nie. To jest najlepsza lekcja historii, bo od osób które były tam kiedy to się działo, widziały rzeczy, których nie chciałyby widzieć, ale dzięki nim wszystkim my jesteśmy tym kim jesteśmy.
    A film wiadomo musi być podkolorowany żeby widz chciał go obejrzeć do końca.

    pozdrawiam
    Basia

    1. Dokładnie tak. Podpisuję się pod tym komentarzem. Jak mówił Piłsudski: kto nie zna przeszłości nie ma prawa do przyszłości (lekko parafrazując). Znać tragizm życia naszych przodków, ich dramaty, trudne wybory i historie to niezwykle ważne dla kształtowania się naszej osobowości. Dlaczego mają oszczędzać nam opowiadania o tym jak było źle, niech się wygadają, niech wyrzucą z siebie wszystko, taki katharsis pomoże im, nie będą musieli popadać w depresje, traumy zostaną uleczone a nam pozwoli żyć inaczej, lepiej wykorzystując doświadczenia naszych krewnych. Moja Babcia ma 94 lata, czasem zapomina co jadła rano na śniadanie 😉 ale o tym co było 70 i więcej lat temu opowiada jakby strzelała z karabinu. I opowiada też o sprawach bardzo trudnych i smutnych dla całej naszej rodziny.Uwielbiam jej słuchać. Można się tyle nauczyć, to najlepsza lekcja historii jaką zdarzyło mi się mieć. Pozdrawiam serdecznie.

    2. Bardzo lubię, gdy ktoś się ze mną nie zgadza – tyle tylko, że gdzieś się nie do końca zrozumiałyśmy :). Nie mówię, że ci, którzy przeszli piekło wojny mają milczeć. Sama znam opowieści o różnych przeżyciach od mojego dziadka – i właśnie o tym mówiłam. Większość z nas ma w rodzinie kogoś, kto może dużo powiedzieć, a dla nas to „rewelacyjna” lekcja historii. Rewelacyjna pod tym względem, że poznana bezpośrednio od świadków ówczesnych wydarzeń. W dokumencie, o którym pisałam ojciec wymagał od swoich dzieci całkowitego zrozumienia jego uczuć, emocji i przemyśleń dotyczących okresu, gdy był więźniem obozu. Dzieci miały się tak wczuć w jego sytuację, aby czuć to samo, a to jest według mnie po pierwsze – chore, a po drugie – niemożliwe. Jeżeli o czymkolwiek Tobie opowiem i nawet jeśli okaże się, że potrafię opowiadać jak nikt inny, to jedyne co możesz – to wysłuchać moich słów. Przy smutnej opowieści – możesz się popłakać, przy wesołej – śmiać, możesz wpółczuc i w ogóle sporo możesz, ale nigdy nie będziesz czuła tego, co ja czułam, gdy czegoś tam doświadczyłam. Tym samym absurdem byłoby, gdybym żądała, abyś swoim wczuwaniem się przeżyła to samo. Ojciec z tego dokumentu według mnie mocno przesadzał. On katował swoje dzieci nie tylko samymi opowieściami snutymi przez 30 lat non-stop, ale przede wszystkim sobą. Dla mnie czymś innym jest opowiedzenie nawet najstraszniejszej historii, a czymś innym straszenie tymi historiami swoich bliskich. Poza tym nie ma możliwości, aby jego trauma była taka sama dla jego dzieci – on im stworzył niestety inną. Co do samego filmu, to podczas jego oglądanie nie odniosłam wrażenia, aby był podkolorowany. Kiedy widziałam reakcje córki i syna, chwilami bardzo nerwowe, to wyglądały autentycznie. Nie był to film, w którym grali aktorzy – no chyba, że poza ojcem tyranem był jakiś cichy „reżyser”, ale tego na 100% nie wiem. Co do stwierdzenia typu „polskie obozy zagłady”, to używają go albo ludzie z drugiego końca świata, od których trudno wymagać, żeby znali naszą historię skoro średnio wiedzą, gdzie leży Polska w sensie geograficznym, albo nie znają hisorii własnego kraju. Inni traktują to jako skrót myślowy zdania „obozy, które były na terenie Polski”. Trochę też według mnie wyolbrzymiamy, bo to nie jest częste zjawisko, gdzieś od czasu do czasu takie zdanie się wyrwie, a dla nas to „obraza majestatu” i media trąbią o takiej pomyłce przez tydzień. Na koniec chciałabym tylko dodać, że moje opinie są tylko moimi i absolutnie nie potępiam w wypowiedziach innych, ani za to co robią, ani za to czego nie. „Cieszę” się, że dziadek przekazując mi swoje opowieści, nie podlewał ich jadem i nie szprycował we mnie nienawiści do Niemców lub Rosjan za to, co on przeżył, bo choć było mi dziadka żal, to nie wiem przez co przeszedł jako kilkunastolatek. Pozdrawiam, Małgosia

  2. Mój partner przebywa w ZK… Mamy niespełna 3-letniego synka, który wpatrzony jest w ojca jak w obrazek… Nie mówię mu gdzie jest tata. Mówię tylko że go kocha. Odwiedzamy go. Rozmawiają często przez telefon. Dobrze robię? Nie wiem. Nie wiem też jak wychowywać sama syna, potrzebny mu autorytet, jakiś wzorzec – a ten wzorzec przebywa w więzieniu… No nic, trzeba przetrwać. A za punkt honoru postawiłam sobie,żeby więź między ojcem a synem przetrwała kilkuletnią rozłąkę. Pozdrawiam 🙂

    1. Moze…poszukaj innego wzorca po prostu? Moj ojciec lacznie „przesiedzial” kilkanascie lat…

      1. Sama nie mam dzieci – na szczęście w mojej sytuacji – ale mogę na poruszony przez Ciebie temat coś powiedzieć. Znam podobną do Twojej historię. Kobieta została z synkiem (dużo młodszym od Twojego), a tata trafił do więzienia. Żadnej ze stron nie było łatwo, szczególnie, że wyrok był wieloletni. Jeżeli będziesz pozwalała ojcu i synowi na kontakt, to więź się pojawi bez wzglęu na wszystko. Dla dziecka „tatuś” jest ważny, a to gdzie przebywa nie jest istotne w obecnej chwili. Wbrew pozorom nawet tatuś, który przebywa w więzieniu może być wzorcem – dziecko i tak rozumuje po swojemu w tym wieku. Niedługo postaraj się wytłumaczyć małemu, gdzie tata jest – oczywiście bez szczegółów za co i na ile, bo synek i tak tego nie ogarnie. Powiedz mu, że to więzienie, a tata ma karę, bo był niegrzeczny i teraz musi być tu gdzie jest. Tyle wystarczy, a gdy będzie starszy to rozmowa będzie inna i trudniejsza. Ważne, żebyś nie okłamywała dziecka, bo później się obrazi – nie na tatę, ani więzienie, tylko na Ciebie, że go okłamałaś. Małemu człowiekowi trzeba tak tłumaczyć, żeby zrozumiała jego mała głowa. Życzę Ci, aby pomimo wszystko udało Wam się wytrwać i przetrwać ten czas, abyście mogli później żyć szczęśliwie razem. Powodzenia, Małgosia

    2. Sama nie mam dzieci – na szczęście w mojej sytuacji – ale mogę na poruszony przez Ciebie temat coś powiedzieć. Znam podobną do Twojej historię. Kobieta została z synkiem (dużo młodszym od Twojego), a tata trafił do więzienia. Żadnej ze stron nie było łatwo, szczególnie, że wyrok był wieloletni. Jeżeli będziesz pozwalała ojcu i synowi na kontakt, to więź się pojawi bez wzglęu na wszystko. Dla dziecka „tatuś” jest ważny, a to gdzie przebywa nie jest istotne w obecnej chwili. Wbrew pozorom nawet tatuś, który przebywa w więzieniu może być wzorcem – dziecko i tak rozumuje po swojemu w tym wieku. Niedługo postaraj się wytłumaczyć małemu, gdzie tata jest – oczywiście bez szczegółów za co i na ile, bo synek i tak tego nie ogarnie. Powiedz mu, że to więzienie, a tata ma karę, bo był niegrzeczny i teraz musi być tu gdzie jest. Tyle wystarczy, a gdy będzie starszy to rozmowa będzie inna i trudniejsza. Ważne, żebyś nie okłamywała dziecka, bo później się obrazi – nie na tatę, ani więzienie, tylko na Ciebie, że go okłamałaś. Małemu człowiekowi trzeba tak tłumaczyć, żeby zrozumiała jego mała głowa. Życzę Ci, aby pomimo wszystko udało Wam się wytrwać i przetrwać ten czas, abyście mogli później żyć szczęśliwie razem. Powodzenia, Małgosia

  3. Małgosiu, jestem niedawno na tym forum, dopiero teraz przeczytałem Twój bardzo ciekawy tekst i muszę powiedzieć że rodzice, dziadkowie, owszem mają jakiś wpływ na kształt osobowości dziecka. Natomiast najczęściej dziecko szybko przestaje nim być, (jak ma naście lat) wtedy do układanki „jakim się jest człowiekiem” dochodzą całkiem inne elementy, które bardzo wpływają na jego kształt osobowości. Zależy to od środowiska, rozgrywek miłosnych z nieodpowiednimi osobami i bardzo dużo innych elementów które akurat w tej chwili nie bardzo mi przyszły do głowy. W każdym razie są determinujące i rodzice nie maja żadnego na to wpływu. Po za kształtem początkowym który z czasem i tak zanika lub zmienia się.. i to bardzo.

    Oczywiście element obozów koncentracyjnych o ĸtórym piszesz wywiera kolosalne wrażenie na każdym człowieku i nad odwiedzeniem takich miejsc trzeba się dobrze zastanowić, przygotować się dobrze do takiej wycieczki, bo wraca się już trochę innym człowiekiem … byłem swojego czasu w Sztutowie…

    Może napiszę trochę o aspekcie który mnie bardziej w tym momencie interesuje. Pominę tu wszelkiego rodzaju dysfunkcje i patologie rodziny. Bo to z pewnością jeszcze bardziej utrudnia lub uniemożliwia prawidłowy rozwój lub też krzywi osobowość człowieka na samym początku.

    Widzisz, kreowanie czyjejś osobowości to ciężka i bardzo trudna praca dla rodzica. Mało który rodzić daje radę 🙂 a jeszcze mniej jest takich którym to wyszło w całości .. choć efekty bywają bardzo miłe, tylko, że nie od razu .. bo to jest bardzo długi proces.
    Trwa mniej więcej naście lat, czasem więcej.. licząc od momentu w którym dziecko jest już prawie samodzielnie podejmującym decyzje człowiekiem.(dziecko nastolatek).
    Od tego momentu następują bardzo burzliwe ewolucje w człowieku i najczęściej rodzice tracą swoją naturalną moc 😀 często na bardzo długi okres czasu a niekiedy już na zawsze i na pewne ścieżki którymi zaczyna podążać frywolny mniej lub bardziej narybek, nawet sensowny rodzić nie ma już prawie żadnego wpływu. Może po za finansowym.
    Napisałem w innym tekście, że bywa tak że „dzieci” biorą własne życie we własne ręce, nie mając jeszcze tych rąk w pełni ukształtowanych. Co prowadzi do tego, że razem z własnym życiem biorą też pośrednio życia rodziców w te niekompletne ręce … kompletnie nie zdając sobie sprawy z wagi i odpowiedzialności. Bardzo często jest to dużo za wcześnie. Wychodzą z tego bardzo różne historie których szczęśliwy koniec przychodzi dopiero jak dorosłe już dziecko, niekiedy po ciężkich przejściach wreszcie pojmie i zrozumie, samego siebie i otaczający go świat.

    Na co czekam z utęsknieniem ..

    1. Możesz mi wierzyć, że jak najbardziej jestem za tym, aby „uniewinniać” rodziców i to z wielu powodów. Od jakiegoś czasu przyjęło się twierdzić, że jeśli to lub tamto mi w życiu nie wyszło albo to że jestem nieudacznikiem w tej lub innej dziedzinie albo to że spierdzieliłam sobie życie, to dlatego, że rodzice są temu winni, bo mnie nie wychowali, bo byli tacy albo inni, albo już nie wiadomo co, ale zawsze to wina rodziców lub rodziny. Nic z tego!
      Masz rację pomijając patologię czy dysfunkcję, rodzice winnymi nie są. Wiem to akurat dobrze, bo potem gdy trafiłam do więzienia, moi rodzice obwiniali się sami, że to jakaś ich nieudolność, jakiś błąd w wychowaniu, czy coś tam jeszcze innego sprawiło, że stało się to co się stało.
      Biedni ci rodzice, akurat moi starali się z całych sił, żeby w domu było jak najlepiej, żeby niczego nie brakowało, dwoili się i troili, żeby jak w powiedzeniu „dupsko miodem wysmarować”. Niestety nastolatek to taki (s)twór, któremu się wydaje, że wszystkie rozumy pozjadał, że nie ma nikogo mądrzejszego ponad siebie samego, więc nikt też nie będzie mi mówił co i jak mam robić. Użyłeś bardzo trafnego określenia „rodzice tracą swoją naturalną moc” – może to poniekąd naturalna kolej rzeczy…! Moi chyba na moment też ją utracili, tyle tylko, że nalało mi się wody w uszy – ba! – tak mnie w życiu mocno przytopiło, że ich moc wróciła błyskawicznie.
      Nie chcę się tłumaczyć, bo ani młody wiek, ani niby głupota wytłumaczeniem pewnych czynów nie są, wiem natomiast, że ludowe mądrości w stylu „kto nie słucha ojca matki, ten słucha psiej skóry” 😉 są bardzo trafne.
      Pisałam kiedyś, że pomimo wszystko jestem szczęściarą, bo moi rodzice stali za mną murem, mój tata niestety już nie żyje, ale mama i rodzina nadal są i wiem że będą, dopóki będą żyli. Nie mam koleżanek czy kolegów – (wbrew pozorom wcale za nimi nie tęsknię), bo takie relacje nie miały szans na przetrwanie wielu lat, a w pewnych okolicznościach pozostają ci, którzy kochają prawdziwie, pomimo wszystko i wbrew wszystkiemu.
      Pewnie szkoda, że dopiero tragedia sprawiła, że szerzej oczy się otworzyły i że dopiero wtedy zobaczyłam to, co było oczywiste od zawsze. Ktoś powie – lepiej późno niż wcale, ale z drugiej strony może lepiej w ogóle niż później, tyle że gdybanie nic tu nie da. Jest jak jest, a świadomość że ściągnęłam tylu osobom nieszczęście na głowy, będzie mi towarzyszyć aż po kres.
      Wierz mi, że szybciutko pochyliłam głowę, duma wyparowała w mgnieniu oka, a wszystkie zjedzone rozumy trawiłam boleśnie … Przychodzi taki moment, że jedynym marzeniem jest to, aby cofnąć czas, a niestety nic z tego i ta myśl będzie bezustannie świeciła w głowie pod postacią jaskrawoczerwonego neonu.
      Nie jestem rodzicem – na szczęście! Patrzę z perspektywy dziecka – teraz już dorosłego, czy wręcz starego :), ale dziecka. Mówisz, że mało który rodzic daje radę – a ja myślę, że to fenomenalne, że w ogóle ktoś stara się być rodzicem. Nie ma złotego środka, jedynej dobrej metody na to jak wychować dziecko. Gdyby coś takiego istniało, to byłaby to „Księga dobrego wychowania”, w której punkt po punkcie wypisane byłyby sposoby postępowania. Wówczas można by wymagać, aby każdy rodzic wyhodował idealne potomstwo. Tyle, że takiej księgi nie ma, więc potencjalny rodzic musi postępować tak, jak jemu się wydaje, że jest dobrze. Nawet jeśli będzie stosował tylko to, co wydaje mu się najlepsze, to charakter dziecka = drugiego człowieka jest czymś indywidualnym na tyle, że ukształtuje się zgodnie z tym, jak dziecko postanowi. Bywa, że wbrew zaleceniom bliskich.
      Wydaje nam się w pewnym momencie życia, że doświadczenia, które zdobywamy są najważniejsze. Poniekąd tak właśnie jest – bo co z tego, że powiesz dziecku – „jeśli zrobisz to tak, a nie inaczej, to połamiesz sobie ręce…”. Dla dziecka będą to tylko słowa, dopiero jeśli zrobi to po swojemu i wpakują mu ręce w gips, to będzie wiedziało co to znaczy. Zbieranie własnych doświadczeń, to ważna sprawa, niestety nie zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, że to co zrobimy może nieść konsekwencje nie tylko dla nas, ale też dla naszych bliskich.
      Nie umiem Ci wytłumaczyć skąd się bierze taki brak wyobraźni (?) – bo chyba tak można nazwać jakieś postępowanie złe lub jeszcze gorsze, w które wpakowałam właśnie rodzinę i samą siebie – i w takiej właśnie kolejności. Przede wszystkim cierpią rodziny tak poszkodowanych, jak i moja, a na końcu ja. I za cholerę nie przyszło mi do głowy, że coś takiego będzie miało miejsce. Gdybym była tępym bydlęciem, to mogłabym wytłumaczyć – „bo głupia byłam”, ale nic z tego … No chyba, że można być głupim i inteligentnym jednocześnie, co nie brzmi logicznie, a jednak to zjawisko ma miejsce.
      Ja mam nadzieję, że zrozumiałam i pojęłam 😉 i nawet jeśli miałoby się okazać, że nie :), to po zrobieniu bilansu zysków i strat, wiem co warto robić, a czego nie :).
      A wracając na chwilę do postu i dokumnetu, od którego temat zaczęłam, to tamten ojciec wymagał, aby jego dzieci dzieliły z nim jego odczucia, uczucia i emocje, których on doświadczył podczas pobytu w obozie. Na to nie ma szans, bo one tego nie mogą wiedzieć ani czuć. Bez względu na ładunek emocjonalny w opowieściach tego ojca, to będą to tylko jego emocje. Nie ma sensu na własne dzieci próbować przerzucić swojego bólu, nienawiści i wrogości (np. do ludzi innych narodowości), bo do niczego poza strachem i skrzywieniem nie dojdzie w tych dzieciach. Takie zachowanie to już nawet nie dysfunkcja – tamtym ojcem powinni się zająć specjaliści. Czymś innym jest mówienie o swoich przeżyciach, a czymś innym straszenie nimi i organizowanie trzyletniej wówczas córce koszmarów sennych. Na temat odwiedzania takich miejsc jak Oświęcim, Majdanek czy Sztutowo możemy porozmawiać następnym razem – choć mi Sztutowo poza obozem kojarzy się z fajnym miejscem, w którym spędziłam miło czas na wakacjach :).
      Jak widzisz przy Tobie jestem gadułą do potęgi ;), ale mi synteza nieodzownie łączy się z triadą, a skoro koniec jest początkiem do następnych tez, antytez i syntez, to możemy gadać, rozmawiać lub dyskutować w nieskończoność. Pozdrawiam ciepło :).
      Małgosia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *