O mediach, osądzaniu, drugiej szansie

 

Kiedy ludzie ze sobą rozmawiają, to zazwyczaj poza głównym tematem pojawia się jakiś drugi, czasem zupełnie inny, czasem powiązany, ale taki, który daje do myślenia. Niedawno na naszym redakcyjnym spotkaniu padła kwestia, że w pewnej gazecie pojawił się artykuł, w którym jedna z „pensjonariuszek” tutejszej jednostki stwierdziła, że chce ale nie może współtworzyć tego bloga. I to jest temat numer jeden – chcieć może – tyle dobrego, że chce, bo wbrew temu co wynika z tamtej wypowiedzi i chcieć i tworzyć może prawie każda z kobiet. To nie jest tak, że udział w zajęciach zabronił jej ktoś z fundacji, czy dyrektor jednostki, bo miał taki akurat „humor”. Nie ma żadnej specjalnej selekcji, w zajęciach nie uczestniczą wybrane celowo osoby – już o tym kiedyś pisałam i tak dokładnie jest.

Ta zainteresowana dziewczyna (X) nie mogła z nami pisać, ponieważ była wtedy tymczasową aresztowaną = przebywała w areszcie śledczym, a nie w zakładzie karnym i tym samym kontakt ze światem jest wtedy ograniczony z pewnych powodów. Każda forma kontaktów podlega kontroli prokuratora i od niego zależy przede wszystkim co aresztowana może, a czego nie. Bez względu na to, osoba z aresztu nie ma kontaktu z osobami po wyroku (czyli z zakładu karnego). Nie było w tym zamieszaniu niczyjej złej woli, pewnych zapisów prawnych nikt nie przeskoczy (no może poza grupką „pracującą” w sejmie ;)). Drugi temat – podczas wcześniej wspomnianej rozmowy redakcyjnej poruszyłyśmy tę kwestię i przy okazji wypłynęło coś jeszcze, co z czegoś pobocznego dla mnie przeszło na pierwszy plan.

Okazało się, że ta dziewczyna, wcześniej określona jako – X (iksińska), jest kimś, o kim trąbią media. Czyli teoretycznie jest osobą „znaną”. Teoretycznie, bo „znamy” ją z doniesień prasowych i telewizyjnych, ale w rzeczywistości nie znamy jej ani trochę. Wiemy za co trafiła do aresztu na tyle, na ile media o tym mówią, ale prawdy o niej nie zna nikt poza samą iksińską.

I teraz pojawia się ta główna sprawa, do której dążę od początku tego posta. Ogólna rozmowa redakcyjna się toczy i od jednej z osób pada stwierdzenie, że: „nie jest pewna, czy ma ochotę pracować z iksińską, bo to, co na jej temat słyszała sprawia, że czuje do niej niechęć”. Może nie zbyt dokładnie zacytowałam, ale sens został.

No i teraz pojawiają się dwie strony medalu. Jedna – każdy jest tylko człowiekiem i ma pełne prawo do własnych przemyśleń, odczuć i uczuć i takiego, a nie innego podejścia. Oraz druga strona – czy nie znając kogoś osobiście, powinniśmy tego kogoś oceniać. Czy opinie mediów, które są bardzo silne, powinny być dla nas czymś w rodzaju wyroczni. Rozumiem, że przyjmujemy to, co czytamy w gazetach lub oglądamy w telewizji, wiadomości zasypują nas z każdej strony cała masą newsów.

Pytanie – czy powinniśmy wszystko przyjmować bez szemrania ? – ja osobiście mocno przesiewam to, co do mnie dociera, oglądam i słucham, ale biorę sporą poprawkę na to, czym mnie media karmią. To podejście jest wynikiem moich doświadczeń oraz kontaktów z pewnymi ludźmi, ale o tym kiedy indziej. Oczywiście przyjmuję opinię innych, nawet jeśli się z nimi zupełnie nie zgadzam. „Przyjmuję” w sensie – wysłucham, przemyślę i zostawiam człowieka z jego własnym podejściem, ale nie akceptuję. Uważam, że o iksińskiej wyrobię sobie własne zdanie, wtedy gdy dane będzie mi z nią porozmawiać, po kontakcie z nią osobistym i poznaniu jej zdania na ten czy inny temat. Nie chcę, aby jej obraz został stworzony, czy narzucony przez kogoś innego, nie lubię kiedy cokolwiek jest mi wpychane do głowy na siłę i jeszcze do tego wmawia mi się, że to jest tak jak powinnam widzieć i myśleć. Lubię doświadczać sama, bez czyichś sugestii, tym bardziej, że dlaczego miałabym wierzyć jakiemuś gościowi, skoro nie znam tego człowieka, który o iksińskiej napisał coś tam coś tam, skoro nie znam tego człowieka, tak samo jak nie znam jej?

Przy okazji całej tej dyskusji przyszło mi do głowy coś jeszcze… czy jeden zły czyn może określić człowieka? To tak, jak by po wyrządzeniu krzywdy stawała się tylko i wyłącznie tym złem, które sprawiła, a przecież tak nie jest. Według mnie taki czyn staje się nierozłączną częścią człowieka i to nie podlega dyskusji, ale nie jest jedyną częścią, bo składamy się jak elementy puzzli – na jeden ogólny obraz z całej masy małych kawałków. Gdyby było inaczej i gdyby człowieka określał raz na zawsze jeden czyn – bez różnicy czy najlepszy czy najgorszy, to świat składałby się tylko z dwóch grup: aniołów i demonów (i nie chodzi mi, że w takim sensie biblijnym), bo istnieliby tylko ludzie albo źli, albo dobrzy, a tak nie jest.

Zobaczymy, co los przyniesie, ale i tak mam w sobie to przekonanie graniczące z pewnością, że bez względu na to, co się okaże, warto dać drugiemu człowiekowi szansę, choćby po to, aby dał się poznać.

Małgosia