Poranny apel budzi we mnie codzienną, ospałą rutynę. Miska już czeka, by objąć sobą wpadającą w jej ramiona wodę. Zielone, więzienne mydło wsiąka w skórę zapachem zniewolenia. Gorzki smak czarnej kawy jest marnym substytutem słodkiej wolności, próbując w ten sposób podarować sobie chwilowe znieczulenie, pozorne zaleczenie frustracji.
Oczy skrywają skraplające się rozgoryczenie za zasłoną nikotynowego dymu. Nie chcę, by ktokolwiek dostrzegł brak wiary w przyszłość. Dłonie zaciskają się niecierpliwie przejmując chłód stalowej kraty, by ostudzić rozgorączkowane myśli. Dusza wciąż nie chce dołączyć do mnie zza muru porzuconych wspomnień.
Czas wlecze się opornie, a ja nie mam tej mocy, by go ponaglić. Niestrudzenie i mozolnie liczę więc pełzające minuty, godziny i kolejne dni dzielące mnie od powrotu do „niej”.
Znużone tęsknotą ciało zasypia układając się z poduszką na nocną ucieczkę w równoległe światy. Tylko trwała obojętność ściany niezmiennie stoi na straży mego więzienia. Delikatnie lecz bezpardonowe dotknięcie małej rączki wytrąca ze mnie sen. Wizualizuje się przy mnie moja Anetka: ”Obudź się, mamusiu, obudź!”. Uśmiecha się figlarnie. To najpiękniejsza melodia dla mych głodnych uszu. Identyfikuję rzeczywistość: „Boże, ale miałam straszny sen!”. Przez ułamek nieświadomości przeszłość próbowała podstępnie zagarnąć mnie dla siebie. Patrzę wciąż niedowierzając na córeczkę, a usta rozciągają się i zastygają w uśmiechu jakby wciśnięto mi w nie wieszak. Nadrabiam wykradziony przez noc czas, a on nadwyrężony i wyeksploatowany przez nasze szczęśliwe, wspólne chwile odpręża się w otchłani naszej miłości. Zawstydzone słońce rumieni się czerwienią swojego zachodu żałując, że musi poddać się biegowi ziemi. Sercem w serce wtulone, my dwie płyniemy do gwiazd nocy, która już obiecuje jutrzejszy początek. I nagle, delikatny lecz bezpardonowy głos współosadzonej Anety wbija mnie w świt codziennej ospałej rutyny: „Obudź się, Marita, apel!!!”. Nie otwieram oczu, by nie przyjąć narzuconej prawdy, a świadomość nie chce pożegnać sennego marzenia „Boże, ale miałam piękny sen! Przez jedno mgnienie oka znów miałam dom”. Przeszłość ze mnie zakpiła, a ból wyciska z oczu rozżalenie, które stacza się po policzku i osiada na ustach, tak dobrze znanym, słonym smakiem. Zmywam go goryczą kary i ponownie zaczynam odliczanie.
Marita