Serek tofu w wersji naturalnej dla mnie zmienił nazwę na „to – fu” ;-). Jak lubię sery, tak ten jest dla mojego podniebienia obrzydliwy! Chwała Goudzie, Edamskiemu, koziemu i owczemu! Nawet w zalewie olejowo-cytrynowej tofu jest nadal jak fu… Nie uratowały go ani bazylia, ani rozmaryn, ani pół kilo ostrego chili. Przyprawy przepyszne, ale ten serek, nasiąknięty niby jakimś smakiem, dla mnie jest na szarym końcu listy rzeczy nadających się do jedzenia :). Zakochałam się natomiast w buraczkach marynowanych i z dodatkiem anyżku, goździków, cynamonu i jałowca – pychota! Mogłabym je jeść do wszystkiego. Świetną wersję tej marynaty zrobiła Asia – dodała tyle ostrych papryczek, że okazało się, iż tylko ja mogę to zjeść i tym sposobem dostał mi się cały pojemnik :-). Marta Dymek była u nas z dwoma warsztatami, więc znowu miałyśmy okazję coś stworzyć pod jej okiem. Z samego robienia tego wszystkiego i próbowania radoch była niesamowita, a doświadczanie nowych rzeczy dla mnie zawsze jest wybitnie przyjemne. Ale żadna cudowność do sera tofu mnie nie przekona koniec i kropka ;-)… No chyba że sernik mojej przyjaciółki, który podobno jest wyśmienity i rozpływa się w ustach, ale jeżeli dane mi będzie go kiedyś spróbować, to dopiero wtedy zmienię zdanie :-). Martę Dymek pozdrawiam ciepło i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś odwiedzi nas ze swoimi smacznymi pomysłami, bo próbować zawsze trzeba, a każdy lubi coś innego i to jest w tym wszystkim najlepsze.
Wesprzyj bloga eWKratke