Historia krótka i bardzo zwięzła

 

Nazywam się Agnieszka. Były mąż mówił do mnie „Niunia”, bo uważał, że „Misio” lub „Kochanie” to takie pospolite.

Dziś, 4 marca, są 15-te urodziny mojej córki. Mnie tam nie ma, jestem tu, na „odpoczynku”, którego trzeba przestrzegać według regulaminu. Boże, zostało jeszcze 20 miesięcy, ale dla mnie to jakaś wieczność. W lutym ominęły mnie też urodziny Piotrusia. Mój chłopiec dorasta, skończył 5 lat.

Moja historia jest tradycyjna, zrobiłam błąd, odwiesili wyrok, przywieźli do ZK. Ciągle dręczą mnie pytania – dlaczego mnie, przecież starałam się, a mimo to odwiesili mi wyrok.

***

Dziś poniedziałek 6 marca. Kończę 41 lat. Nawet się do tego nie przyznaję. Po co? Od kilku lat nie otrzymałam życzeń. Z rodzicami i siostrą nie utrzymuję kontaktu. Z domu rodzinnego pamiętam tylko alkohol. Ojciec wiecznie wyjeżdżał, matka pracowała w Warszawie. Od kiedy zaczęła pracować w JW (jednostce wojskowej), ważniejsza była wódka. Wychodziła do pracy w poniedziałek, a wracała około środy. Byłyśmy same z siostrą. Skończyłam 18 lat i poznałam chłopaka, miał na imię Stasiek. Po trzech miesiącach wpadłam, okazało się, że będę miała dziecko. Ja sama, która potrzebuje wsparcia i pomocy. No ale cóż, będzie dziecko, więc powinniśmy wziąć ślub.

Urodził się Patryk, mój pierworodny. Życie zaczęło się toczyć. Praca, dom, syn i mąż. Wszystko się kręciło wokół nich. Nie zauważyłam, w którym momencie Stasiek zaczął coraz więcej piwkować. Mieszkaliśmy wtedy u moich rodziców, bo u jego był tylko jeden pokój z kuchnią. Po 7 latach na świat przyszła moja gwiazdeczka Paulina. W 2006 roku otrzymaliśmy nasze upragnione cztery kąty. Dzieci miały nareszcie swoje pokoje. My zajęliśmy największy. Znowu życie toczyło się swoim torem. Marzyłam o remoncie, bo wiadomo, jakie mieszkania dostaje się z urzędu miasta. Wzięłam kredyt. I to był mój gwóźdź do trumny.

Po kilku miesiącach nie miałam na raty.

Stasiek, mimo że pracował, myślał tylko o swoich potrzebach. Uważał, że skoro on nie miał, to ja i dzieci też damy sobie radę bez wielu rzeczy.

Pewnego dnia w lutym po prostu mnie zabrali. Na „Kamczatce” byłam 3,5 miesiąca. Poszłam na ugodę, że to spłacę, ale to było głupie myślenie. Stasiek uważał, że jestem nieodpowiedzialna, że jak byłam w areszcie, to jestem matką, która daje zły przykład. Złożył pozew o rozwód. Dzieciom powiedział, że to dla zabezpieczenia, aby w przyszłości one nie musiały spłacać, i wszystko zostaje tak jak do tej pory. Ale nic już nie było takie samo, nawet ja. Na pożegnanie okazało się, że jestem w ciąży. Urodził się mój syn, najukochańszy.

A teraz znowu jestem tu. Stasiek zajął się dziećmi, przyjeżdża. Chyba źle go oceniłam. Dałabym sobie rękę odciąć, bo palca już nie mam, że nie podoła. Nigdy oprócz jajecznicy i kawy nie dotykał się kuchni. Uważał, że na gotowanie nie ma uprawnień. Historia krótka i bardzo zwięzła. Zabrakłoby mi zeszytu, aby opowiadać. Lepiej po kawałku, jak odrywanie papieru toaletowego – listek po listku.

Agnieszka