Czego się boję po wyjściu z więzienia?

1-DSC_0324-002

W sumie to niczego się nie boję, bo i czego się bać. Jedynie czego chcę, to dożyć tego dnia, żeby móc stanąć po tej stronie muru, po której powinnam stać i zobaczyć tam moją mamę. Reszta da się wtedy poukładać tak jakbym tego chciała i nawet jeśli nie z dnia na dzień (takiego oczywiście przysłowiowego), to w miarę szybko i sprawnie. Mówiąc szczerze – to dziwię się, kiedy słyszę od ludzi, którzy po odsiedzeniu paru lat stwierdzają, że boją się tego, co zastaną po wyjściu. Z grubsza zastaną to, co zostawili. Przez rok czy dwa raczej nie stworzą piątej linii metra, latających pojazdów jak w „Piątym elemencie” i nie zobaczy się na ulicach robotów zamiast funkcjonariuszy publicznych. Nie wiem dlaczego ludzie wbijają sobie do głów takie zmartwienia na wyrost… Może lubią sami się dołować albo wiedzą, że zostawili tam życiowy pierdzielnik i do niego wrócą. Tyle, że wtedy to nie tyle obawy, co pewność, że wdepnie się w ten sam syf.

Może zamiast przez czas odsiadki się dołować, lepiej popracować nad sobą i podkładać sobie w głowie coś pozytywnego.

Małgosia

10 thoughts on “Czego się boję po wyjściu z więzienia?

  1. dziwne pytanie ,raczej powinno być czego sie boję po wejściu do wiezienia np braku dostępu do higieny już o tym pisałyście że dostajecie tylko 2o podpasek i o zgrozo 1 rolkę papieru na miesiąc to czym Wy się podcieracie jak zabraknie ?

    1. Pytanie może i dziwne, ale za to pojawiło się dzięki niemu Twoje :)… dobre. Akurat na tyle dobre, że następny post o tym napiszę – dzięki za podpowiedź. Pozdrawiam ciepło.
      Małgosia

    1. Jeszcze baaaardzo duuuużo… niestety. To jednak nie przeszkadza marzyć, planować i cieszyć się z tego, co los mi daje. Dopóki żyjemy zawsze jest nadzieja i coś przed nami, a to nastraja pozytywnie wbrew wszystkiemu. Pozdrawiam.
      Małgosia

    1. Z całego serca dziękuję Ci za serdeczne życzenia i miłe słowo. Wierzę, że pozytywna energia się rozprzestrzenia, się dzięki Tobie moje szanse wzrastają :). Pozdrawiam i życzę Ci miłego dnia.
      Małgosia

  2. Pewnie też bym się bał, wydaje mi się to normalne. Trzeba zdobyć kasę, poukładać sobie kilka rzeczy na nowo, co nie zawsze jest łatwe i często w dużym stopniu zależy od innych…
    Nie jest źle, kiedy taki strach jest mobilizujący, gorzej gdy paraliżuje. Trochę tak, jak przed sporym egzaminem… Dlatego zgadzam się z Twoim ostatnim zdaniem.

    1. Zaskoczyłeś mnie stwierdzeniem, że strach wydaje Ci się czymś normalnym – tu: strach przed wyjściem z więzienia. Nie ma we mnie czegoś takiego, jest raczej silne oczekiwanie, nadzieja, że to nastąpi i zrozumiałam poddenerwowanie, ale nie strach. Nawet jeżeli to, czy po wyjściu sobie poradzimy zależy od innych, to przecież nic w tym strasznego. Pomocna dłoń z pewnością jest potrzebna, ale nawet jeśli nie ma się tam nikogo bliskiego to jest kilka instytucji (=fundacja), z których pomocy można skorzystać – jeżeli się tylko chce. No przy założeniu, że nic od siebie nie dam, a tylko będę liczyć, że ta fundacja zorganizuje mi to, a inna tamto, to mierne są szanse na cokolwiek. Trzeba mieć na siebie pomysł i plany. Nawet gdyby te plany były malutkie i był ich cały szereg i nawet gdyby większość z nich miała się nie ziścić, to któryś wypalić musi (łaski nie robi ;)). Według mnie wszystko (albo prawie wszystko – żeby nie uogólniać) zależy od tego co sobie stworzymy w głowie. Oczywiście przy założeniu, że to nie będą jakieś odjechane fantazje w stylu: wychodzę, zostaję prezesem korporacji, zarabiam sto tysięcy miesięcznie i po dwóch miesiącach buduję taki dom, że sąsiadom oko bieleje ;). Solidna dawka realizmu z nutką fantazji i szczyptą pozytywnego nastawienia – to według mnie dobry przepis na mały sukces :). Pozdrawiam serdecznie.
      Zaskoczyłeś mnie stwierdzeniem, że strach wydaje Ci się czymś normalnym – tu: strach przed wyjściem z więzienia. Nie ma we mnie czegoś takiego, jest raczej silne oczekiwanie, nadzieja, że to nastąpi i zrozumiałam poddenerwowanie, ale nie strach. Nawet jeżeli to, czy po wyjściu sobie poradzimy zależy od innych, to przecież nic w tym strasznego. Pomocna dłoń z pewnością jest potrzebna, ale nawet jeśli nie ma się tam nikogo bliskiego to jest kilka instytucji (=fundacja), z których pomocy można skorzystać – jeżeli się tylko chce. No przy założeniu, że nic od siebie nie dam, a tylko będę liczyć, że ta fundacja zorganizuje mi to, a inna tamto, to mierne są szanse na cokolwiek. Trzeba mieć na siebie pomysł i plany. Nawet gdyby te plany były malutkie i był ich cały szereg i nawet gdyby większość z nich miała się nie ziścić, to któryś wypalić musi (łaski nie robi ;)). Według mnie wszystko (albo prawie wszystko – żeby nie uogólniać) zależy od tego co sobie stworzymy w głowie. Oczywiście przy założeniu, że to nie będą jakieś odjechane fantazje w stylu: wychodzę, zostaję prezesem korporacji, zarabiam sto tysięcy miesięcznie i po dwóch miesiącach buduję taki dom, że sąsiadom oko bieleje ;). Solidna dawka realizmu z nutką fantazji i szczyptą pozytywnego nastawienia – to według mnie dobry przepis na mały sukces :). Pozdrawiam serdecznie.
      Małgosia

  3. Będąc w ZK przyzwyczaiłaś się do innych warunków. Świat zewnętrzny może i w pewnym momencie zaczyna przerażać ale wiedz, że przy odrobinie wiary zaczniesz nowe, lepsze życie. Odwagi i powodzenia!

    1. Chyba gdzieś po drodze źle się zrozumiałyśmy. Wcale się nie boję świata zewnętrznego i absolutnie nic mnie w nim nie przeraża. Właśnie dziwię się tym osobom, które mają takie podejście. Do warunków, które tu panują, to wbrew pozorom wcale się nie przyzwyczaiłam. Nigdy mi się w więzieniu nic nie podobało, a w miarę upływu czasu jeszcze mniej mi się „podoba”. Tak bardzo nie znoszę tego miejsca, że jeśli kiedyś stąd wyjdę, to żadna siła nie sprawi, abym wróciła. Odbieram taką lekcję od życia tutaj, jakiej nikomu nie życzę – a na szczęście szybko przyswajam to, czego się uczę :). Dziękuję za Twój komentarz i dobre słowo, pozdrawiam cieplutko.
      Małgosia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *