Wehikuł czasu

Fot. Małgorzata Brus

Obrazek posiada pusty atrybut alt; plik o nazwie FDK-SNO-300x117.jpg

Właścicielem i wydawcą bloga eWKratke jest Fundacja Dom Kultury

Gdybym mogła wcisnąć guzik, który przeniósłby mnie do przeszłości, to byłaby niezbyt odległa przeszłość. Jednak patrząc na to, że mam 40 lat, to ta nieodległa przeszłość równa się połowie mojego życia. Czyli dla mnie kawał czasu!

            Moja chęć cofnięcia się do tego jednego dnia nie jest taką typową chęcią powrotu do czegoś tak pięknego, czego nie doświadcza się drugi raz – chyba że za pomocą wehikułu czasu.  To nie jest chęć powrotu do momentu, w którym czułam się jakoś szczególnie szczęśliwa. Ta chęć spowodowana jest tym, że gdybym tego jednego dnia coś zmieniła, to uratowałabym życie. Na bank jedno, ale wolę myśleć, że własne też. Ponieważ chcę skorzystać z tej okazji i nacisnąć ten guzik, to…

            Był to typowy styczniowy dzień. Niezbyt dużo śniegu napadło jednak jak na tą porę, było zimno. Obudziłam się w cieplutkim łóżeczku, w kolorowej pościeli. Pokój miałam w kolorach: bieli i czerni, ale pościel lubiłam bardzo kolorową. I jeszcze skarpetki lubiłam nosić kolorowe.

            Przeciągnęłam się, wstałam i włączyłam Sade. Wiedziałam, że mamy nie ma już w domu, więc pozwoliłam sobie na głośniejsze puszczenie muzyki. Wiedziałam również, że mama zrobiła mi śniadanie i wystarczyło do zestawu zaparzyć herbatę.

Nie miałam planów na ten dzień. Do szkoły szłam dopiero na 14.20. to był jedyny dzień w tygodniu, kiedy chodziłam na popołudnie. Najgorsze w tym było to, że był to piątek.

            Wykąpałam się, wyszykowałam, zjadłam śniadanie i poszłam z Maxem na spacer. Lubiliśmy chodzić nad Wisłę. Mieliśmy swoje miejsca – co prawda tylko dwa :), ale tego dnia poszliśmy na kamienie. Mi się tam dobrze myślało, a Max miał ogromny teren do biegania. Od czasu do czasu podchodził by mu jakiś badyl rzucić, ale na kamieniach najrzadziej o to prosił. Wisła od naszej strony jakoś bardziej przy brzegu była zamarźnięta.

            Z rozmyślań wybiło mnie szczekanie psa. To nie był Max, ale i on za chwilę się pojawił. Pieski niezbyt na start się polubiły, o czym świadczyło ich warczenie na siebie. Uwięziłam więc swojego pupila na znienawidzonej przez niego smyczy i zaczęliśmy się kierować w stronę wału. Max nigdy nie był agresywny. Smycz nosiłam na wszelki wypadek… A może to jakaś pozostałość po sprawdzeniu mnie, czy na pewno będę wyprowadzać psa? Zanim Max pojawił się w domu, musiałam przez miesiąc czasu co rano wychodzić na spacer… ze smyczą! To był mój test na odpowiedzialnego opiekuna. Dziecko wszystko zrobi, by mieć wymarzonego przyjaciela. Nie wiem, czy w tamtym okresie nie byłabym zdolna jeść z psiej miski, by udowodnić, że piesek nie będzie zostawiał kupy w butach.

            Kierowaliśmy się już w stronę bloku, kiedy na skrzyżowaniu w samochodzie poznałam swoją koleżankę. Ona chyba też mnie poznała, bo jakąś głupkowatą zrobiła minę: usta rozdziawione, ale uśmiechnięte i takie duże oczy. Tak chyba wygląda osoba, która w zaskoczeniu się cieszy… Czyli ja też musiałam podobnie wyglądać. Od razu wysiadła z samochodu i podbiegła do mnie. Nie staliśmy na górce – więc samochód się nie stoczył, nie zostawiła go na światłach, nic nie trąbiło, bo za kierownicą siedział jej tata. Też go rozpoznałam. Ruchem ręki pokazałam, gdzie ma zjechać. Normalnie nie dowierzałam, że ją widzę. Ją – czyli Kaśkę. Wyjechała do innego miasta po rozwodzie rodziców. Kiedyś razem chodziłyśmy do podstawówki, razem trenowałyśmy koszykówkę, lubiłam ją. Wspierałyśmy się w tamtym okresie, bo ja już jakiś czas byłam sama z mamą, a ona dopiero smakowała sytuację bycia dzieckiem z rozbitej rodziny. Taka nas po prostu tragedia połączyła.

            Wysiadł do nas jej tata, przywitał się i co się okazało? Że on już jakiś czas na naszym osiedlu ponownie mieszka. Kaśka przyjechała do niego kilka dni temu i nazajutrz miała sprawdzić, czy mieszkam tam, gdzie mieszkałam. To było niesamowite. Jakieś przeznaczenie, czy co?

            Spojrzałam na zegarek, było już po pierwszej. Max grzecznie cały czas siedział przy nodze, a ja już za chwilę miałam iść do szkoły. I wtedy usłyszałam głos taty Kaśki:

– Jedziemy właśnie na Śródmieście, do Atlantica, jedź z nami!

            14.20, pierwsza lekcja – rachunkowość. No, nie chciałam iść do tego liceum, wolałam zawodówkę, by rok krócej się uczyć. Mama zadecydowała. Ale skoro już dotrwałam do IV klasy i tak naprawdę „za chwilę” miałam szansę ją skończyć, to czemu z tej szansy nie skorzystać i nie pójść do kina z Kaśką i jej tatą?

I ta pokusa wygrała.

            Odprowadziłam Maxa do domu, wzięłam plecak, by mama się nie zorientowała, że nie poszłam do szkoły i pojechaliśmy na Śródmieście.

            Gdyby ten dzień wyglądał właśnie tak, to do domu wróciłabym po 19.00. Może chwilę pooglądała z mamą telewizję, ale na pewno wzięła psa i przeszła się wokół bloku. Byłoby duże prawdopodobieństwo, że spotkałabym Mikiego i III klatki, bo tuż po wiadomościach wypuszcza psa. Bo jak jest zbyt zimno, to go tylko wypuszcza, a sam zostaje na klatce. Wypala papierosa i woła Kulfona z powrotem. Z kolei ja zawsze robię rundkę wokół bloku. Wróciłabym, zjadła coś i…

– coś obejrzała i poszła spać

lub

– zadzwoniła do Aśki, czy idziemy do Parku (na dyskotekę). Wróciłabym i też położyła się spać.

I być może do dziś lubiłabym budzić się w kolorowej pościeli.

Pełnoletnia

2 thoughts on “Wehikuł czasu

  1. Very nice post. I just stumbled upon your blog and wanted to say that
    I’ve really enjoyed surfing around your blog posts.
    In any case I’ll be subscribing to your feed and I hope you write again very soon!

  2. w pełni rozumiem taką wizję. mogło nie być zapukania do drzwi na tarchominie, mogła być zawodówka i nie poznałabyś nigdy „Gołębia” i „Jogiego”. ciekawość tą sprawą doprowadziła mnie tutaj, przeczytałem parę tekstów. wierzę w twoją zmianę, że jest prawdziwa. od 1996 minęła kupa czasu ale myślę że ta pościel kiedyś tam jest realna..

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *