

Czy może być coś ciekawego w dniu więźnia? Dzień jak co dzień, każdy podobny do kolejnego w kartce kalendarza. Niczym się praktycznie nieróżniący, kolejna kartka spadająca z kalendarza, dzień bliżej wolności.
Pomyślałam sobie, że napiszę, jak to jest z mojego punktu widzenia, tak jakbym pisała pamiętnik. Tak, jestem recydywistką, czyli drugi raz karana, przebywająca drugi raz w tym miejscu. Nic, czym można się pochwalić, a wręcz wstyd. Ale dobra bo przecież to nie o mnie ma być a o tym dniu w tym miejscu.
Mam nastawiony budzić na 6:30, by wstać i zrobić kawę, nie tylko dla siebie ale też dla koleżanek z celi. Bo co to za picie kawy w samotności, nie smakuje tak samo. Gdy tylko stwierdzę, że już trzeba wstać, to ta kawa jest już zrobiona przez Młodą (tak mówimy na jedną z celi). Przecież rano ciężko jest wstać skoro i tak nic nowego się nie wydarzy. Można zrobić harmonogram dnia według czynności, które nie ulegają zmianie w tygodniu. I z tego mojego zrobienia kawy, wychodzi tak, że mam podaną kawę „do łóżka” – postawiona na krzesło obok. No tak, ale zaraz trzeba wstać bo apel, a nie można być w piżamie. Ale i na to też mam sposób, założenie spodni na piżamę – przecież nie widać co mam pod spodem. Gdy tylko przejdzie apel, czas się obudzić i zacząć funkcjonować w tym miejscu. A więc „kąpiel” i poranna toaletka zrobiona. Szybkie doprowadzenie siebie do stanu użyteczności, w miarę zrobiony makijaż dla poprawienia własnego nastroju. 7:30 przyjeżdża śniadanko, nic specjalnego, ale dziś akurat jest salceson – dziwne ale przez naszą celą lubiany. Taka kanapeczka z salcesonem musztardą i ogórkiem kiszonym, jest czymś innym niż z „dziwną wędliną”. Śniadanie zjedzone i oczekiwanie na pracę. Mam te szczęście, że pracuję w radiowęźle. Wychodzę do pracy codziennie przed 9 godziną.
Czekając na wyjście, w głowie myśli jedne: co dziś moje dziecko powie mi przez telefon. Ostatnio mnie zaskoczyło, bo usłyszałam „mamo już za 11 miesięcy i 21 dni będziesz w domu”. Syn, który ma 9 lat, odlicza dni do mojego powrotu. Nie ma nic piękniejszego dla matki w tym miejscu, że dziecko czeka, ale też nic gorszego jednocześnie. Jak bardzo go skrzywdziłam, jak mu mnie brakuje. Otwiera się klapa (drzwi) i wychodzę, chwila która jest z jednej strony rutyną, ale też odskocznią w tym miejscu. Każdy dzień wygląda inaczej. Mam możliwość będąc w pracy patrzenia przez okno, nie ma pleksy. Widok jadącego pociągu, jest niby czymś normalnym, ale jak się ostatnio dowiedziałam, że nie. Pracuję już 2 lata w tym miejscu i zostałam zaskoczona przez koleżankę z pracy. Nigdy nie wpadłam na pomysł, by policzyć wagony w pociągu, a ona tak, i się okazało że każdy pociąg przejeżdżający ma po 6 wagonów. Dziwne, ale cóż. Nigdy się nie zagłębiałam w tym, ale jak widać każdy ma swój sposób patrzenia.
W pracy jak nie jakaś audycja do przeczytania, to trzeba coś napisać do gazetki, bo tworzymy też swoją więzienną gazetkę. I tak mija dzień do obiadu, do godziny 13:00. Przerwa na obiad i udanie się do celi. Szybka kontrola przez wejściem na celę. I z powrotem można poczuć się jak kurczak zamknięty w klatce. Nie wiadomo co dziś kucharz przygotował, więc czekając na niewiadomą robię zupkę chińską – niezawodny składnik jadłospisu więźnia. Jak zwykle, kuchnia nie zaskoczyła, bo bigos z ziemniakami, szkoda, że to z nazwy jest tylko tym daniem. A tak na obiektywne oko: pozostałości po kapuśniaku. Ale przecież nie mamy co narzekać, bo jest lepiej niż w szpitalach.
I tak w przerwie obiadowej obejrzany kolejny magiczny serial, który leci w telewizji, by czymś zająć głowę, by nie myśleć o domu, dzieciach. Najlepszym rozwiązaniem, by głowa nie wysiadła, jest robienie czapek na szydełku, wtedy czas leci szybko a myśli same uciekają.
Ostatnio mamy z Gabrychą dobry ubaw widząc reklamę Fundacji McDonalda, to nam przypomina, by wziąć szydełko i robić kolejną czapkę. Niby reklama a jednak w jakiś sposób wypełnia nam nasz dzień. I otwiera się klapa i wyjście do pracy. I radość jak nic, bo przyszła nowa włóczka od fundacji na czapki, a co za tym idzie, mamy co robić na celi. Nowe kolory, jasne, więc już wyobraźnia działa na całego, jakie mogą powstać czapki, jak połączyć kolory. I na dzieleniu włóczki mijają kolejne godziny i słyszymy „możecie iść do domu”. Fajnie tylko dom to mam za brama, i żeby to było takie proste. Nacisnąć klamkę i wyjść za bramę.
Zanim udam się na celę czeka mnie najprzyjemniejsza chwila w ciągu dnia – wykonie telefonu do dzieci. Możliwość rozmowy z nimi, chociaż jest to tylko albo aż 6 minut to bezcenne. Można tyle się dowiedzieć, co mnie omija z ich życia. I tak dziś syn mnie uświadomił, że umie jeździć na łyżwach i ma zamiar mnie tego nauczyć po wyjściu moim. Mój mały synek a jaki już samodzielny.
I tak minął w większości dzień. Nic specjalnego, ale to dzień, który przybliżył do wolności. Na celi jak zawsze czeka na mnie ciepła herbatka, i trzeba wziąć się szydełkowania, by głowa nie eksplodowała od nawału myśli po telefonie.
O 19:00 apel i można się umyć i wskoczyć w piżamkę. Coś obejrzeć, poczytać i zasnąć z myślami, że jeszcze chwila bo już nie 11 miesięcy i 21 dni a 11 miesięcy i 20 dni do wyjścia. Jeden dzień a jak dużo znaczy.
Pozdrawiam Zołza
Warsztaty edukacji kulturalnej w więzieniach nasza Fundacja może prowadzić dzięki wsparciu osób takich, jak Ty. Wesprzyj je, wpłacając 23 zł online: https://platnosci.ngo.pl/c/1991/ lub przelewem na konto Fundacji: 28 1600 1462 1821 2325 1000 0001.